pioter50 prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

150 i więcej

Dystans całkowity:5169.10 km (w terenie 16.00 km; 0.31%)
Czas w ruchu:34:41
Średnia prędkość:18.74 km/h
Maksymalna prędkość:54.90 km/h
Suma podjazdów:57481 m
Suma kalorii:40720 kcal
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:172.30 km i 8h 40m
Więcej statystyk

Śnieżka zdobyta

  • DST 173.00km
  • Podjazdy 2915m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 14 września 2012 | dodano: 14.09.2012

Dzisiaj postanowiłem zdobyć Śnieżkę, realizując całą trasę na rowerze.Wykorzystałem też piękną pogodę i ostatni dzień zaległego urlopu :).Na razie tylko jedna fotka, reszta w późniejszym terminie.W garminie padła bateria na koniec trasy i nie mogę wydobyć z niego trasy przejazdu.Może jutro się uda, jeśli nie, to będę musiał ręcznie odtworzyć trasę.Będę chyba musiał wysłać garmina do serwisu, celem wymiany akumulatora.

------------------------------------------------------
Toomp ma rację, trzeba szybko decydować się, jeśli chce się zdobyć Śnieżkę jeszcze w tym roku.Mam jeszcze w zanadrzu jeden dzień zaległego urlopu a prognoza pogody na piątek wygląda zachęcająco.Biorę ten urlop, w piątek rano wstaję o 4 rano, żeby bez pośpiechu się wyszykować w trasę.Wyjątkowo udaje mi się niczego nie zapomnieć i wyruszam po godz 6 ...
Muszę znowu jechać Kellysem bo tylko on jeden z moich trzech rowerów nadaje się do wjazdu na Śnieżkę.Kellys to jednak klamot i jazda nim w tak długą trasę to już nie wyczyn tylko masochizm.
Niebo jest pogodne ale temperatura nie przekracza 8 stopni.Powinienem jechać przez Świebodzice-Ciernie, Cieszów...Na samą myśl jednak o tym kierunku robi mi się mdło.Wybieram więc trudniejszy początek na Pogorzałę Wałbrzych, Szczawno.Początkowo mam zamiar ze szczawna pojechać do Starych Bogaczowic ale ten kjierunek też mi nie pasuje.Wybieram więc Lubomin i Czarny Bór, choć wiem, że napodjeżdżam się już w pierwszej części trasy a na domiar złego zerwał się wiatr i wieje mi w twarz.Już w Wałbrzychu jest tak zimno, że zakładam czapkę pod kask.Na zjeździe do Czarnego Boru mgła ogranicza widoczność.Im dalej, tym mgła coraz bardziej gęstnieje.Wilgoć i niska temperatura zmuszają mnie do założenia rękawiczek z długimi palcami.Zauważam, że kierujące samochodami kobiety uśmiechają się na mój widok.Nie wiem co oznaczają te uśmiechy.Pewnie myślą sobie: "dokąd jedziesz w taką pogodę żałosny durniu?".Bardziej jednak niepokoi mnie ta mgła.W Kamiennej Górze jest fatalnie.Zastanawiam się, czy jazda na Śnieżkę w taką pogodę ma sens.Jednak Śnieżka jest wysoko i tam mgły może nie być.Jadę więc dalej.Za Kamienną Górą mgła kończy się a zaczyna ładna pogoda.Po zjeździe do Kowar jest wreszcie ciepło, zdejmuję więc Ortalionkę i zmieniam rękawiczki na bezpalcowe.Bluzy jednak nie zdejmuję bo Słońce niby grzeje ale wiatr jest jakiś lodowaty.
Pogoda jest tak wspaniała, że przestaję zwracać uwagę na wiatr od czoła.Przed Karpaczem zatrzymuję się i robię kilka fotek Śnieżce i okolicy.Patrząc na jej szczyt zastanawiam się, czy uda mi się dzisiaj tam dostać.Podjazd w Karpaczu do świątyni Wang poszedł bez problemu.
Niedaleko Wang widzę przed sobą dwóch młodych chłopaków na pięknych rowerach górskich.Mogę tylko pomarzyć o takim rowerze.Skręcają na kostkę podjazdową do świątyni, zsiadają z rowerów i prowadzą pod górkę.Mijając ich mówię "cześć chłopaki" i podjeżdżam do świątyni Wang.Tam muszę się zatrzymać, żeby kupić bilet wstępu do Karkonoskiego Parku Narodowego.Miła pani instruuje mnie, że na terenie Parku nie wolno jechać rowerem i mogę tylko prowadzić rower.Obiecuję więc tej pani, że będę się starał prowadzić i naprawdę się starałem, tyle że niewiele mi z tych starań wyszło.W tym czasie dwóch chłopaków, których mijałem przechodzi przez bramę parku, w stronę kasy nawet nie spojrzeli.Kasjerka wyskoczyła za nimi z krzykiem.Wytłumaczyli jej, że są miejscowi i nie muszą kup;ować biletów."Rowewery prowadzimy!" poinstruowała nas na koniec.Grzecznie więc prowadzimy a kasjerka przygląda się nam badawczo.Idę z chłopakami do pierwszego zakrętu i kiedy tylko kasy już nie widać, wsiadamy na rowery i jedziemy.Zaczął się ostry podjazd i chłopaki zaczęli coś mówić o konieczności oszczędzania sił.Ja jednak nie przyjechałem tu po to, żeby się poddać a już na pewno nie na samym na samym początku. Ten podjazd 18-22% przecież nie może mnie zmusić do zejścia z roweru.Podjeżdżałem przecież ponad 30% podjazdy.Zostawiam więc chłopaków i jadę dalej sam.Na tej Kostce podjeżdża mi się fatalnie.Widziałem jak amortyzatowy u chłopaków pięknie amortyzowały na nierównościach, podczas gdy mój zachowywał się jak sztywny widelec.Na twardych oponach rower cały czas podskakuje.Tak się dalej jechać nie da.Na pierwszym wypłaszczeniu zatrzymuję się i upuszczam sporo powietrza z przedniego koła.Po tym zabiegu jedzie się już znośnie..Niepokoi mnie jednak duża ilość pieszych na trasie.Są miejsca, gdzie są prawdziwe tłumy ludzi.Są uprzejmi i życzliwi.na mój widok szybko robią mi więcej miejsca niż potrzebuję i wołają do innych turystów, aby zeszli mi z drogi.Jestem im naprawdę wdzięczny za tę życzliwość, tym bradziej że wiedzą, iż nie wolno mi tu jechać.
Mam jeszcze jedno utrudnienie.W Kellysie jest założona kaseta z 9-cioma trybami.Jednak łańcych i kaseta mają już za sobą tysiące kilometrów i łańcuch nie chce już współpracować z 3-ma największymi zębatkami.Mogę użyć tylko pierwszcyh 6 trybów.Później jednak przerzucam na siódmy tryb.Łańcuch niedobrze pracuje z siódmym trybem.Coś chrobocze, chrzęści, terkocze ale na szczęście nie przeskakuje.To jednak wszystko co mogę zrobić a szkoda.Chętnie użył bym ostatniej zębatki...Turystów jest dużo i coraz trudniej jest się przebijać do przodu.Na kilkanaście metrów przed końcem podjazdu jakaś ledwie idąca pod górę staruszka, z góry małżeństwo z dwojgiem dzieci i jeszcze jacyś ludzie...zrobiło się gęsto i zostałem zablokowany, musiałem się zatrzymać.Próbowałem odczekać chwilkę ale w tym miejscu schodzący cały czas mijali się z wchodzącymi.Podjechanie w takim tłumie na wąskiej drodze nie bylo możliwe.W tym miejscu to już jednak nie miało znaczenia.Te kilkanaście metrów więc podszedłem uznając, że trasa jest skończona.Na szczycie sesja zdjęciowa, w trakcie której zgubiłem futerał do aparatu.Po zdjęciach czas na powrót. Do schroniska muszę(tłum turystów) i chcę iść a nie jechać.Chcę się po drodze nacieszyć widokami, co podczas jazdy nie bardzo było by możliwe, bo musiał bym się koncentrować na kierowaniu rowerem.Jazda na dół trwa o wiele krócej niż podjazd ale i tak nie jest lekko bo na trasie idą tłumy turystów.Podczas zjazdu mijam się z dwoma rowerzystami wspinającymi się na szczyt.Jeden jedzie a drugi prowadzi rower.
Kiwam im przyjaźnie ręką. Cieszę się, że ja już mam ten podjazd za sobą.Lodowaty wiatr sprawia, że znowu zakładam ortalionkę. Nad Śnieżką pojawiają się chmury...Jadąc na dół w pewnym momencie słyszę coś podejrzanego.Szybko zatrzymuję rower i prowadzę.Zza zakrętu wyjeżdża samochód strażników parkowych.Kierowca uśmiecha się szeroko na widok że prowadzę rower ale jego koledzy tylko spoglądają na mnie jakoś wrogo...Kiedy samochód znika za zakrętem, wsiadam na rower i znowu zjeżdżam.W Karpaczu krótka przekąska i zjad. Wieje dość silny wiatr w plecy, więc bardzo szybko dojeżdżam do Kowar i teraz już tylko podjazd na Przełęcz Kowarską...No własnie, tylko...Teraz czuję ile kosztowała mnie wspinaczka na Śnieżkę I na Kowarską wlekę się jak obity pies.Czuję ogromny głód ale postanawiam zjeść dopiero na szczycie Przełęczy.W połowie podjazdu Zmęczenie gdzieś pierzchnęło i jedzie mi się całkiem nieźle, do uszu sączą się utwory Dire Straits.Na przełęczy zjadam wreszcie konkretniejsze jedzonko.W tygodniu kolega przywiózł mi wiadro śliwek i właśnie z nich nasmażyłem konfitur.Upieczony przeze mnie chlebek z tymi konfiturami smakuje wybornie na Przełęczy Kowarskiej po takim wysiłku.Do Kamiennej Góry lecę jak na skrzydłach, pchany podmuchami slinego wiatru w plecy.Warto było jechać pod ten wiatr do Karpacza, żeby teraz pojechać z wiaterkiem.Nowe i Stare Bogaczowice na doskonałym asflacie też przelatuję błyskawicznie, w głowie mam jednak ten paskudny, znienawidzony podjazd w Cieszowie.Nie jest on jakoś szczególnie trudny, jednak po długiej trasie zawsze daje w kość.O dziwo, tym razem podjeżdża mi się na nim dobrze.Do domu docieram pogwizdując sobie zadwowolony z tak dobrze spędzonego dnia.Cała ta wycieczka została przeze mnie zrealizowana przez sugestię Toompa, który kilka dni temu był na Śnieżce.Dzięki Toomp za tę sugestię, choć słowa które pisałeś w komentarzu nie były skierowane do mnie, tylko do Lei, mnie jednak skłoniły do realizacji tej trasy własnie teraz.Zdumiewa mnie tylko, że na tym klamocie zwanym Kellysem, daje się realizować takie trasy...

Wynudziłem Was przydługim tekstem a teraz czas na nudzenie foto... ;)




Na początku trasy widok Chełmca po wschodzie Słońca jest tak wyrazisty, że robię zoom-a.Widać, że wieża widokowa mocno wystaje ponad drzewa, więc widok z niej powinien być dobry


Mgła nie zachęcała do kontynuowania jazdy


Rosa osadzała się na pajęczynach, oj pająki będną dziś głodne bo w taką sieć nikt się nie złapie...




Przed zjazdem do Kamiennej Góry...



W Kowarach pięknie




Przed Karpaczem zastanawiam się, czy uda mi się dotrzeć dzisiaj na ten szczyt...


Tymczasem kilka fotozbliżeń przed wjazdem do Karpacza










Kellysowi należy się odpoczynek


Ulubiony widoczek Toompa ;)


Karpacz i Zalew Sosnówka


Hotel Gołębiewski w Karpaczu, widziany ze szczytu Śnieżki(zoomx40)


Zalew Sosnówka widziany ze szczytu Śnieżki(zoomx40)


Pozostałe widoki ze szczytu




Luční bouda (zoomx40)


Studnicni hora(Studzienna Góra)






Dom Śląski widziany ze szczytu Śnieżki(zoomx40)





















Daleko widać drogę na zboczu góry...



...i na zbliżeniu widać ludzi, którzy idą tą drogą.



Jeszcze kilka kadrów z kamerki, która pracowała podczas jazdy













W czasie podjazdu dostaję brawa...








<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=vugdtnusetnoospn" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>


Kategoria 1000 mnpm i więcej, 150 i więcej, 1500mnpm i więcej, Śnieżka

Šerák zdobyty

  • DST 158.00km
  • Kalorie 5303kcal
  • Podjazdy 2056m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 7 września 2012 | dodano: 07.09.2012

Dzisiaj dorzuciłem kolejny szczyt górski do kolekcji a jest nim czeska góra Šerák.

Šerák stał się moim celem od momentu przeczytania relacji z wyjazdu Ryjka na ten szczyt.Kiedy poczytałem o Šeráku i obejrzałem fotki, powiedziałem sobie, że i ja muszę tam wjechać.
Od tego momentu, wszystkie wyjazdy na Chełmiec a także ostatni wyjazd na Przełęcz Okraj oc czeskiej strony, miały wyłącznie za zadanie przygotować mnie do wyjazdu na Šerák bo analizując teoretycznie trasę, wiedziałem, że łatwo nie będzie.
Jako że w piątek miałem zaplanowany urlop i prognoza pogody była korzystna na ten dzień i czzułem się już dobrze przygotowany kondycyjnie, więc decyzja wyjazdu zapadła na ten dzień.
Wbrew prognozom, poranek nie zachęcał do wyjazdu.Widok sporej ilości ciemnych chmur zasiał wątpliwość, jednak intuicyjnie czułem, że będzie dobrze.Spakowałem potrzebne i niepotrzebne rzeczy i szynobusem pojechałem do Kamieńca Ząbkowickiego.Plan zakładał przejazd z Kamieńca do Klodzka., z kąd również szynobusem miałem wrócić do Świdnicy.Mogłem oczywiście całą trasę przejechać rowerem, jednak szkoda mi bylo czasu na jazdę kolejny raz dobrze znanymi mi drogami.cały tydzień zastanawiałem się, jaką konfigurację sprzętu wybrać na tę trasę, na której było sporo asfaltowych dróg ale i nieznanych mi szutrów przecież też nie brakowało.W końcu wybór padł na Kellysa z oponami terenowymi 2,1...To najgorsza możliwa konfiguracja na asfalt ale najlepsza na szuter.Miałem jeszcze pomysł, żeby jechać na cienkich oponach a do torby załadować grube opony bezdrutówki, zwijane i w trasie dokonać dwukrotnie zmian ogumienia.Komplet opon potrafię zmienić w 10 minut, więc 20 minut łącznej przerwy w trasie nie zrobiło by wielkiej różnicy, bo na asfaltach nadrobił bym prędkością i oszczędził trochę sił.Nie znalazłem jednak w tygodniu czasu, aby podjechać do sklepu po opony bezdrutowe.
Już na starcie miałem silny wiatr od czoła i tak było aż do Kłodzka.Jedynie podczas jazdy po leśnych szutrach nie czuło się wiatru, choć i tu na podjazdach było kilka miejsc, gdzie wiatr mocno utrudnił mi życie.Kellys z tymi oponami to prawdziwy klamot.Nawet na dużych zjazdach wiatr sprawiał, że trzeba było mocno kręcić, żeby w ogóle jechać.Te wiatrzysko sprawiło, że po 56km jazdy, kiedy to wreszcie skręciłem na podjazd w kierunku Šeráka, czułem się, jakbym podjechał Pradziada.Kiedy jednak schowałem się w lesie, pomimo podjazdu zacząłem szybko odzyskiwać siły.Sam podjazd od miejscowości Domašov to 10km, jednak im dalej, tym bardziej stromo.Nachylenia wachają się od 8-28%, czasem gps pokazał nawet 32% ale to były chwilowe nachylenia.Spora część trasy to 10-11% nachylenia.Na podjeździe spotkałem tylko dwoje czeskich rowerzystów, poza tym było bezludnie.Dopiero przed samym szczytem napotkałem spore grupy pieszych turystów.Po wjeździe na szczyt nagroda w postani zapierających dech widoków.Robię sporo fotek i i zaczynam zjazd.Goni mnie czas bo ostatni szynobus z Kłodzka do Świdnicy odjeżdża po godz 18...Przed zjazdem upuszczam trochę powietrza z kół, dzięki temu mogę pozwolić sobie na szybszy, bezstresowy zjazd.W połowie drogi do Ramzowej zaczyna kropić deszcz.Nie przejmuję się tym jednak, mam dobre ciuchy i jestem zahartowany na takie sytuacje.Od Ramzowej kolejny podjazd.Znowu czuję, że jest pod wiatr ale tylko do ściany lasu, jednak mocno mnie spowalnia a czas ucieka.Mam sporo jedzenia ale czasu na jego spożycie brak, więc posilam się wyłącznie suszonymi daktylami, popijając czystą wodą.Ten posiłek daje niezłą energię, nie obciążając organizmu trawieniem.Na końcu podjazdu trochę pokićkała mi się droga.W moim wieku wzrok jest już słabszy i na 2 calowym gps-ie niewiele widzę.W końcu zdezorientowany odpalam 7 calowy tablet, który posiada świetną mapę topograficzną i gps.
Wożę go własnie dla takich sytuacji.Szybko orientuję się gdzie dokładnie jestem i gdzie powinienem pojechać.Jadę wzdłuż granicy i docieram do niby asfaltowej, lecz mocno zniszczonej drogi po polskiej stronie, która bezbłędnie prowadzi mnie do Starego Gierałtowa.
W oponach mam wciąż obniżone ciśnienie powietrza bo droga jest jak szutrowa a ja chcę jechać jak naszybciej, nie zważając na kamienie.W końcu las się kończy i w twarz uderza mnie silny wiatr, słabo napompowane opony powodują mocny spadek prędkości.Trzeba się zatrzymać i dopompować koła na twardo.Po tym zabiegu rower jedzie odczuwalnie lżej, jednak sailny wiatr sprawia, że trzeba ostro kręcić, żeby utrzymać rozsądną prędkość.Już wiem, że na ostatni szynobus do Świdnicy nie zdążę...Jest jednak szansa na ostatni szynobus do Wałbrzycha, pod warunkiem, że utrzymam średnią na tej trasie 25km/h.Do Stronia dojeżdżam ze sporym zapasem czasu i nie zatrzymując się skręcam w kierunku Lądka.Po tym zwrocie wiatr mam z boku i utrzymuję prędkość 36km/h z wyjątkiem jednego podjazdu przed samym Lądkiem.
Na tym krótkim podjeździe poczułem, ile sił dzisiaj straciłem przez ten wiatr.Na wyjeździe z Lądka znowu ustawiam się twarzą do silnego wiatru i jest trochę pod górkę.Prędkość spada drastycznie a przecież mam już tylko 23km do przejechania.Dalej jednak jest już tylko z górki.W Żelaźnie już wiem, że zdążę i zmniejszam tempo żeby trochę odpocząć, jednak czas jakby przyśpieszył zmuszając znowu do ostrzejszej jazdy.Dojeżdżam do stacji PKP, mam 20 minut do odjazdu pociągu.Kupuję dużą wodę mineralną i wypijam połowę.Jedzenie zawiozę do domu, teraz zjadam tylko suszone daktyle, które sprawdziły się doskonale, jako odżywka w trasie.
Kiedy dojeżdżam do Jedliny Zdrój i wysiadam, na stacji panują egipskie cdiemności.Trzeba przejść przejściem podziemnym, gdzie jest całkiem czarno.Jestem na to przygotowany.Włączam reflektor diodowy, bez którego nie wiem, jak bym wogóle wyszedł ze stacji na szosę.Na drodze jest równie czarno a w dole widać światła Jedliny.Zjeżdżam do głównej szosy i drogą przez Jugowice i Zagórze jadę do Świdnicy.Zaliczyłem przy tej okazji nocną jazdę.Miałem wrażenie jakby wybuchła wojna i obowiązywało jakieś zaciemnienie.Jedynymi, dobrze oświetlonymi wioskami na trasie z Jedliny do Świdnicy były: Burkatów i Bystrzyca Dolna.My Polacy mamy wielką propagandę, że żyjemy na "zielonej wyspie", że jesteśmy europejskim krajem a tymczasem to tylko wielka pozoracja, bo nawet na oświetlenie ulic nas nie stać.Prawda jest taka, że żyjemy w totalnym czwartym świecie, bo trzeci wyprzedził nas już dawno.
Mimo ciemności z Jedliny do Świdnicy jechało mi się wyśmienicie.Wiatr uspokoił się całkiem a mocne światło roweru pozwalało mi na jazdę z pełną prędkością.Była to bardzo przyjemna, nocna jazda.Kiedy dojeżdżam do miasta, nie mogę sobie odmówić ostatniego podjazdu ul.Słowiańską pod centarz, który pokonuję z dziecinną łatwością.To jak runda honorowa po długiej trasie i dowód, że jeszcze na wiele mnie stać...Czuję radość, że znowu udało się zrealizować cel i wrócić szczęśliwie w jednym kawałku.I tak oto zakończył się jeden z moich najbardziej udanych dni w tym roku.Šerák zdobyty i dzięki Ryjek, że pokazałeś drogę na ten szczyt.


Na dobry początek


Jezioro Paczkowskie


W oddali widoczny Paczków


Zamek w czeskim Javorniku


Javornik


W oddali widoczny Praded...


Ciężki podjazd mają czescy rowerzyści.Ja na szczęście mam tu dzisiaj tylko zjazd.


Jesenik


W drodze na Szerak






Tu jest 1050mnpm.Jeszcze tylko 300 metrów w pionie... z małym "hakiem"...;)Kadr z kamerki.


Widoki z Szeraka


Ja tu jestem...

Widoki z Szeraka








Szczyt Pradziada widoczny z Szeraka




Po to tu przyjechałem i warto było


Jakaś chatka widoczna na szczycie góry poniżej




Widok w kierunku Ramzowej.


Zoom na hotel w Ramzowej.Za kilkanaście minut będę podjeżdżał tą drogą po lewej stronie.


Tymczasem muszę zjechać drogą wzdłuż wyciągu krzesełkowego.

Później już nie fotografowałem bo śpieszyłem się na pociąg do Kłodzka,Jednak kamerka na na kierownicy pracowała cały czas i kiedyś być może pokażę jakiś zmontowany film z tego wyjazdu.










<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=aeklisqoxwslbxkk" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>

Nocna część trasy z Jedliny do Świdnicy

<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=jalvcxcegwlfsndk" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>


Kategoria 1000 mnpm i więcej, 150 i więcej, Czechy

Vodní nádrž Rozkoš

  • DST 185.00km
  • Kalorie 6500kcal
  • Podjazdy 2068m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 28 lipca 2012 | dodano: 28.07.2012

Wyjazd nad czeskie jezioro Rozkoš.

To miała być łatwa i przyjemna trasa.Po zdobyciu Pradziada mam już dość ciężkich tras w tym roku.Wymyśliłem więc sobie, że dobrym celem łatwego wyjazdu może być czeskie jezioro Rozkosz, którego jeszcze nie widziałem.Żeby było jeszcze łatwiej i przyjemniej, do Kłodzka udałem się szynobusem.W końcu jak relaks, to relaks.Już na stacji w Świdnicy zgromadziła się spora grupa bikerów.Większość z nich jechała do Barda, żeby pojeździć sobie po tamtejszych górkach, były też rodziny z dziećmi, oraz kolega, który jak się później okazało, jechał do Kamieńca, aby z tamtąd wystartować na szczyt Pradziada.O naszym rajdzie na Pradziada z przed dwóch tygodni zrobiło się dość głośno w świdnickim rowerowym światku i ten kolega zainspirowany naszym wyjazdem, też postanowił zdobyć ten szczyt, jednak podobnie jak ja w zeszłym roku, podjechał do Kamieńca szynobusem.Bardzo ucieszył się, że to właśnie ja brałem udział w wyjeździe na Pradziada i przegadaliśmy na ten temat całą drpogę do Kamieńca.Z całego serca życzyłem mu udanej wyprawy ale łatwo nie miał bo i upał był potworny i całą drogę na Pradziada wypadło mu jechać pod wiatr.Mam nadzieję kolego, że udało Ci się zdobyć Pradziada i wrócić żywym.
Pogoda jest piękna ale czuje się, że będzie upalnie.Nic to, przecież do nikąd nie zamierzam się śpieszyć, zabrałem ze sobą światła, więc wrócę, kiedy zechcę.
Od samego początku czuję, że zmoim samopoczuciem nie jest najlepiej, jednak podjazd przez Góry Bystrzyckie do Mostowic poszedł mi dość łatwo.Po przekroczeniu granicy podjazd w Górach Orlickich daje mi niesamowicie w kość, czuję się coraz gorzej, upał i duchota są potworne, piję spore ilości napojów, co jest do mnie absolutnie niepodobne.
Nie poznaję w sobie człowieka, który jeszcze niedawno mógł mierzyć się z najtrudniejszymi trasami.Zamyślam o powrocie do Kłodzka i o powrocie szynobusem, jednak myśl, że miałbym się poddać, jest dla mnie nie do przyjęcia.Tymczasem na trasie trwa jakiś maraton rowerowy i wszyscy obserwatorzy dziwią się, że ja akurat jadę w przeciwnym do maratonu kierunku.W Górach Orlickich podjazd kończy się na wysokości bliskiej 1000 metrów i zaczynam zjazd.Chyba ze zmęczenia nie zwracam uwagi na sygnalizowane przez Garmina sugestie skrętu w prawo i jadę sobie w głąb Czech.Zdarza mi się to kilka razy, co znacznie wydłuża trasę ale też dzięki temu zajeżdżam do pięknego miasta Nove Mesto nad Metuji.
Cieszę się z tej swojej niefrasobliwości bo miasteczko jest zabytkowe i przepiękne.Po zwiedzeniu miasta i obcykaniu go fotkami, jadę wreszcie nad jezioro, które jest daniem głównym dzisiejszego wyjazdu.Kończy mi się picie, wszystkie sklepy są pozamykane a przed restauracjami stoją watachy cyganów.Nie zostawię przecież między nimi roweru i nie pójdę do restauracji.Jadę więc, oszczędzając picie.Nie da się niczego zjeść bo w ustach mam sucho jak na pustyni Saharze, wywalam więc jedzenie bo stanowi wyłącznie balast ale mam sporą paczkę rodzynek i podjadając je sobie kontynuuję trasę.Wreszcie docieram do jeziora i schładzam się w jego wspaniałej, czystej i lekko ciepłej wodzie.Może dobrze, że jest taka ciepła, to przynajmniej nie ma szoku termicznego.Nad jeziorem widzę, że pogoda zaczyna się psuć...W kasecie odkręca się nakrętka, pewnie od upału i kaseta rozsypuje się.Na szczęście woże ze sobą cały warsztat naprawczy i klucz do kasety też...W 10 minut załatwiam problem i jadę dalej, już bezawarujnie.Wodę udaje mi się kupić dopiero w małej knajpce na końcu Cervenego Costelca, w której to miejscowości ten czerwony kościół wydaje się być jedyną atrakcją turystyczną.W czasie jazdy jedna z butelek wywala korek i tracę jedną trzecią tak cennej dziś wody.Znowu muszę oszczędzać picie bo kupić nie ma gdzie.W planie miałem jazdę w kierunku Teplic, jednak poziom zmęczenia, gorąc i coraz większa duchota sprawiają, że za Cervenym Costelcem kieruję się na Hronov.Jak to dobrze, że znam te wszystkie drogi bo chyba bym dziś umarł na tych podjazdach w kierunku Teplic.W Hronovie pogoda jest już naprawdę kiepkska, zbiera się na porządną burzę.Widząc bankomat zastanawiam się, że nie wziąć trochę czeskiej gotówki i nie przenocować.Po namyśle jadę jednak dalej.Mam wiatr w plecy, więc może ta burza mnie nie dogoni?Docieram do granicy w Starostinie a tam, jeden ze sklepów jest otwarty, choć piszę, że tylko do godz 18...Czescy właściciele siedzą pod parasolem i piją piwko.Na mój widok pani podchodzi i pyta, czym może służyć.
-Mineralke prosim- odpowiadam.
Tankuję wodę do mniejszych butelek i ładuję do torby ale wesoło usposobiona czeszka nie odpuszcza mnie i zaczyna wypytywać o trasę, o mnie a jej oczy błysjkają filuternie.Odpowiadam z humorem na pytania, gdy tymczasem rozpętała się burza.Postanawiam przeczekać tę nawałnicę, choćby do rana.Jakiś młody kolarz decyduje się na jazdę w tę burzę, miałem za nim krzyknąć, żeby poczekał bo przecież burza musi przejść, jednak zanim krzyknąłem, on już odjechał.Pewnie całą drogę jechał w tej nawałnicy, co za bezsens, miał przecież światło, mnógł poczekać...
Tymczasem ja stoję sobie podjadając rodzynki i popijając wodę, której teraz mam już w nadmiarze.Po około godzinie burza przechodzi.Odczekuję jeszcze trochę bo wiem, że będę jechał za tą burzą i nie chciał bym jej dogonić.Wiem jednak, że za tą burzą idzie następna bo widziałem je wcześniej, przed zjazdem do Mezimesti, ruszam więc już bezzwłocznie.Wracam do domu w kompletnych ciemnościach.Na zjeździe z Wałbrzycha do Pogorzały jest całkiem czarno ale mam ze sobą swoją super latarkę, więc jadę sobie na pełnej prędkości.
Kiedy docieram do domu, rozpętuje się kolejna burza.Miałem dziś naprawdę fart z tą pogodą.Ciekaw też jestem, jakie przygody miał kolega, który pojechał zdobyć Pradziada.


Jedziemy szynobusem do Kłodzka.A to kolega, który własnie rusza na Pradziada.Powodzenia kolego.


W Górach Bystrzyckich






Sporo tu takich urokliwych miejsc


Widok na Mostowice z czeskiej drogi w Góry Orlickie


Po czeskiej stronie, ujęcie z kamerki


Podjazd 10% w taki upał potrafi dać w kość


Właśnie trwa maraton...



Jeden z zawodników złapał gumę ale koledzy mu pomogli





Po czeskiej stronie wielu zawodników prowadzi rowery a niektórzy nawet siedzą przy drodze wykończeni.Tu góra jest naprawdę długa i stroma.Ja na szczęście zjeżdżam


na zjeździe wypadek z udziałem motocyklisty.Na ten widok Zwiększam czujność.


Mostowice widziane z czeskiej strony


Widoki na zjeździe są niesamowite.






Po drodze w oddali widok jakiegoś starego zamczysta albo fortu


Czesi na górce postawili sobie wiatraki i nie myślą o atomówce...


Zapierający dech widok Novego Mesta nad Metuji z punktu widokowego


Nove Mesto nad Metuji






Nove Mesto nad Metuji,Zamek


Pomnik Bedricha Smetany


Wejście do zamku






Nove Mesto nad Metuji.Widok z bramy miasta.


Zamek od strony tarasów


Cel mojego wyjazdu: Vodní nádrž Rozkoš


Rozkosznie było się schłodzić w ten upał w wodach Jeziora Rozkosz...;)


Przeciwległy brzeg jeziora.Widok zamglony, zoom x20 bardzo się przydaje




Ceska Skalice, Ratusz.



Ostatni rzut okiem na Jezioro Rozkosz z podjazdu, na którym zakręciło mi się w głowie z upału i wysiłku.


Cerveny Costelec bierze chyba swoją nazwę od koloru kościoła




Hronov.Od tej pory już nie fotografuję, tylko uciekam przed burzą.

<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=bkxtooudyadzuatn" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>


Kategoria 150 i więcej, Czechy

Pradziad zdobyty

  • DST 165.00km
  • Czas 08:27
  • VAVG 19.53km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Kalorie 6885kcal
  • Podjazdy 2550m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 lipca 2011 | dodano: 16.07.2011

Pomysł wyjazdu na Pradziad zawdzięczam relacji, jaką ze swojej wyprawy na tę „górkę” zamieścił Toomp. Po przeczytaniu jego relacji i ja zapragnąłem wjechać na ten szczyt, tym bardziej, że nigdy wcześniej tam nie byłem a trasa wydała mi się bardzo atrakcyjna.
Z początku planowałem całą trasę przejechać rowerem, jednak po głębszej analizie postanowiłem skorzystać z szynobusu i trasę rowerową rozpocząć w Kamieńcu Ząbkowickim.
Kiedy obudziłem się w sobotę rano, pogoda w Świdnicy nie zachęcała do wyjazdu.
-Chyba nici z dzisiejszego wypadu-myślałem patrząc posępnie na niebo usłane ciemnymi chmurami.
Pomyślałem jednak, że do Kamieńca skoczę szynobusem i najwyżej pokręcę się wokół jezior: Paczkowskiego i Otmuchowskiego, zwiedzę Paczków, w którym dawno nie byłem i jak pogoda się popsuje do reszty to wrócę szynobusem, ale jeśli pogoda się poprawi to jadę na Pradziad. Mając więc plan awaryjny, w dobrym humorze zacząłem szykować się do wyjazdu.
Trasę ze Świdnicy do Kamieńca pokonywałem rowerem wiele razy i nie miałem ochoty tego dnia marnować czasu i siły na jazdę tą nudną już dla mnie trasą. W niecałą godzinkę szynobus dowiózł mnie do Kamieńca a czas jazdy koleją umiliły mi rozmowy z ciekawymi ludźmi. W Kamieńcu pogoda była już super. Żałowałem nawet, że założyłem długie spodnie, przez co było mi za gorąco, jednak na szczycie Pradziada cieszyłem się, że je mam na sobie, bo było tam naprawdę dość chłodno tego dnia.
Od Kamieńca jednak trzeba było już kręcić a łatwo nie było. Z Byczenia do Paczkowa obłędnie nudna, prosta, wielokilometrowej długości betonowa droga, o nachyleniu 0% pozwoliła jednak na dobrą rozgrzewkę. Z Paczkowa wybrałem boczną drogę i granicę z Czechami przekroczyłem przejściem Dziewiętlice-Bernatice i dopiero przed Žulovą wjechałem na główną trasę. Jazda rowerem głównymi drogami w Czechach jest inna niż w Polsce, jechałem więc sobie bezstresowo.



Na trasie wspaniałe widoki ale też długie i strome podjazdy, miejscami dochodzące do 14%.
Tego dnia mam doskonałe samopoczucie, mimo to rozważnie pokonuję podjazdy, oszczędzając siły na później.

Daleko po prawej stronie widać szczyt Pradziad
Kiedy w oddali zobaczyłem szczyt Pradziad, zacząłem mieć wątpliwości, czy dam radę tego dnia tam wjechać...
-Przecież to jeszcze tak daleko i tak wysoko...- myślałem patrząc na odległy szczyt z wieżą-Skoro jednak Toomp dał radę, to ja też na pewno się nie wycofam.
Posuwałem się więc do przodu, odganiając precz niegodne myśli.
Cała trasa składa się z czterech wielkich podjazdów. Pierwszy podjazd do Lipová-lázně na wysokość około 564mnpm, po nim jest mały zjazd, następnie podjazd na ponad 900mnpm, następnie dość stromy zjazd, po którym trzeba podjechać już na ponad 1000mnpm, następnie zjazd do 844mnpm do Karlovej Studánki i stąd już tylko jazda w górę aż na szczyt Pradziad. Oszczędzając siły na tych , co mniejszych podjazdach, zjawiłem się w Karlovej Studánce w dość dobrej formie, na szczyt jechałem więc sobie dość żwawo, jak na moje skromne siły. Dość powiedzieć, że na wjeździe wyprzedził mnie tylko jeden rowerzysta, którego i tak przed szczytem wyprzedziłem, choć walczył dzielnie.

A to mój wjazd na Pradziad z kamery na kierownicy.

Kliknij Tu aby obejrzeć Film

Nie wiem dlaczego na blogu nie pokazuje się film, podaję więc link....


Za to na zjeździe wyprzedzali mnie wszyscy bo nie mając skłonności do ryzykanctwa, starałem się nie przekraczać 50km/h. Inni rowerzyści wyprzedzali mnie, jakbym piechotą szedł.

Na szczycie oczywiście sesja zdjęciowa.






Elektrownia

Pradziad


Ekipa rowerzystów z Polski też robiła sobie fotki. Kiedy usłyszałem że Polacy, sam zaoferowałem, że zrobię im wszystkim fotkę. Ucieszyli się, dali mi cztery swoje aparaty i z każdego musiałem cyknąć im grupową fotkę. Później wszyscy pognali na złamanie karku, wyprzedzając mnie na zjeździe do Karlovej Studánki.

Zjazd z Pradziada

Na szczycie Pradziad chłodno. Ubieram najpierw bluzę a przed zjazdem ortalionkę a i tak w Karlovej Studánce trochę mnie telepie z zimna. Cieszę się, że ubrałem te długie spodnie, choć w drodze powrotnej znów jest mi w nich za gorąco.Te trzy mocne podjazdy w drodze powrotnej dają mi się mocno we znaki ale śpieszę się, gdyż z wyliczeń wynika, że mogę nie zdążyć na ostatni szynobus z Kamieńca do Świdnicy. Jeśli nie zdążę na czas, będę musiał przejechać rowerem dodatkowo około 60km.Czuję w nogach te podjazdy i nie mam ochoty na pozaplanowe kilometry, jadę więc ile sił w nogach a wiele tych sił już nie ma. Nie ma także czasu na jedzenie, choć jeszcze coś w torbie do jedzenia jest. Mało za to mam picia...Pędzę więc do przodu, nie zapominając jednak o włączaniu kamery na zjazdach. W końcu karta pamięci w kamerze zapełnia się, więc to już koniec filmowania, teraz już tylko do przodu a czas ucieka...W Paczkowie wjeżdżam na betonówkę i staram się dociskać bo zostało już tylko pół godzinki do odjazdu szynobusu z Kamieńca... Ta betonowa droga to prawdziwy koszmar a do tego jeszcze pod wiatr. Na szczęście jej nachylenie to 0%.Jednak ja już nie mam sił, prawie nie mam już wody a język i gardło suche jak pieprz. W końcu wjeżdżam do Byczenia a tam ostatni kawałek ale pod górkę, czas jednak jest nieubłagany i do odjazdu szynobusu zostało kilka minut.
-Nie mogę przecież tak głupio przegrać tej walki- myślę sobie i ostatkiem sił cały podjazd z Byczenia do stacji kolejowej w Kamieńcu jadę na stojąco, dając z siebie wszystko co we mnie zostało. Dojeżdżam do stacji kolejowej, wchodzę na peron i w tym momencie szynobus też wjeżdża na peron, wyciągam butelkę z piciem, zostały tylko dwa łyki ale one dosłownie ratują mi życie, robi mi się trochę ciemno przed oczami, czuję skutki odwodnienia .Na pytanie jednego z czekających na pociąg, w którym miejscu przekroczyłem granicę, nie potrafię odpowiedzieć, w głowie mam kompletną pustkę. Po chwili jednak dochodzę do siebie, wsiadam do szynobusu i nareszcie mogę odpocząć. Do szynobusu wsiada też dwóch obładowanych sakwami rowerzystów, którzy jadą do Przemyśla, aby tam rozpocząć rowerową wyprawę na Ukrainę. Mam więc znowu z kim pogadać w czasie podróży. Na koniec życzę im udanej wyprawy, wysiadam z szynobusu i powoli jadę do domu.
Tak oto tego dnia mam wielką satysfakcję ze zdobycia szczytu Pradziad. A wszystko dzięki relacji, którą na swoim blogu zamieścił Toomp.


<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=ndimwqppqtsqunkq" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>


Kategoria 150 i więcej, Czechy, 1000 mnpm i więcej

Śnieżnik zdobyty

  • DST 159.00km
  • Teren 16.00km
  • Czas 08:55
  • VAVG 17.83km/h
  • VMAX 46.60km/h
  • Kalorie 5449kcal
  • Podjazdy 1977m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 czerwca 2011 | dodano: 04.06.2011

Zapowiedzi pogody od kilku dni są korzystne, aby wreszcie zrealizować plan zdobycia Śnieżnika.
Kiedy jednak w sobotę rano spoglądam na mój ulubiony portal pogodowy, ze zdumieniem widzę chmury i deszcz w Kotlinie Kłodzkiej. Szybko przeglądam kolejne portale pogodowe, na jednym z nich ocena wystąpienia deszczu wynosi 5-15%.Na zdjęciach satelitarnych w interesującym mnie regionie widać sporo chmur. Waham się, czy nie zmienić kierunku.
-Jakoś to będzie, muszę mieć wreszcie ten Śnieżnik, jakąś cenę przecież trzeba za to zapłacić- myślę sobie i decyduję się na wyjazd. Wreszcie jadę.
Wyjeżdżając z Lutomii przypominam sobie, że kilka dni temu w samochodowym wypadku zginęło na tej drodze dwóch mężczyzn. Miejsce wypadku błyskawicznie zarosło trawą a kierowcy w dalszym ciągu dają tutaj upust ułańskiej fantazji. Policji, która powinna studzić owe fantazje kierowców oczywiście nigdzie nie widać. Przyjadą jak trzeba będzie trupy pozbierać.
Który to już raz w tym roku mijam Srebrną Górę...nie chce mi się liczyć , cykam tylko fotkę twierdzy i jadę dalej.
W Budzowie w głębi pól stoi sobie stary wiatrak, właściwie to już ruina ale fotkę strzelam.
Pogoda jest piękna, mam sporo czasu a akumulator w kamerze pozwala zrobić 2000 zdjęć a może więcej...
Od Budzowa śliczny nowiutki asfalt, samochodów jak na lekarstwo a do tego wielokilometrowy zjazd. Fajna jazda ale wiem, że później trzeba będzie ostro podjeżdżać. Przed Złotym Stokiem tracę sporo czasu na rozmowie telefonicznej z zięciem. Spoglądając na Góry Złote, dostrzegam charakterystyczną, małą chmurę. Wiem, że mimo iż jest niewielka to jednak jest to burzowa chmura...
Przejazd przed Góry Złote poszedł mi jakoś tak fajnie, bez większego wysiłku. Kiedy jednak wyjechałem z lasu, zobaczyłem, że nad całym masywem Śnieżnika wiszą czarne chmury.
Odwrót jednak nie wchodzi w grę, najwyżej nie zdobędę szczytu, przejadę przez Przełęcz Śnieżnicką i zjadę do Międzygórza. Pewnie trochę zmoknę...Taki jest plan awaryjny.
Lądek Zdrój, Stronie Śląskie, jazda do Kletna i Jaskini Niedźwiedziej. W Stroniu, na ścieżce rowerowej parkuje chyba z dziesięć samochodów, ale do tego już zdążyłem przywyknąć, miejscowa policja pewnie też...
Przy źródełku Marianna szybko uzupełniam zapas wody i jadę dalej a właściwie wyżej.
Przy Jaskini Niedźwiedziej kończy się asfalt i zaczyna jazda szutrem. Nachylenia podjazdu 10-16%
Ciągnie mi się ten podjazd niesamowicie, ale Śnieżnik to nie Wielka Sowa, tutaj wszędzie jest dalej i wyżej. Podobają mi się te szutrowe drogi w Masywie Śnieżnika. Są szerokie i pozbawione wielkich kamieni, fajnie się po nich jedzie rowerkiem. Od Przełęczy Śnieżnickiej tłumy ludzi wspinają się w kierunku szczytu, jest też wielu rowerzystów, większość z nich to jednak Czesi.
Cała czeska rodzina zjeżdża właśnie ze szczytu. Najmłodsza dziewczynka miała może z 9 lat...
Na tandemie od schroniska jedzie też chłopak z dziewczyną, oczywiście też Czesi.
Czesi to zapaleni rowerzyści, jeżdżą całymi rodzinami, ale żeby z takimi dzieciakami na Śnieżnik jechać rowerami...Nawet mnie to zdumiało, choć w Czechach wiele już widziałem.
Piesi turyści zachowują się bardzo przyjaźnie, szybko robiąc miejsce przejazdu, dziękuję im za każdym razem. Jestem zwolennikiem budowania przyjaznej atmosfery między ludźmi nie tylko w górach , ale też na drogach asfaltowych, wobec kierowców samochodów. Nawet wobec agresorów zachowuję się uprzejmie i przyjaźnie, co często powoduje, że są zdumieni a następnie zmieniają zachowanie widząc, że ich agresja trafia w próżnię. Musimy przecież jakoś współistnieć na drogach a rower nie ma szans w starciu z samochodem, więc lepiej nie podnosić adrenaliny kierowców.

Dojeżdżam do „Schroniska na Śnieżniku”.
Pogoda jest bardzo niestabilna, kręcą się te burzowe chmury, więc zastanawiam się, czy na zdobyciu schroniska nie poprzestać. Byłoby mi jednak trochę przykro zrezygnować ze zdobycia szczytu, kiedy jestem już tak blisko, więc po chwili wahania zaczynam wspinaczkę po najgorszym odcinku trasy. Kto był choć raz na Śnieżniku, ten wie jak wygląda odcinek drogi ze schroniska na szczyt. Są tam miejsca, które można pokonać jedynie niosąc rower.


Wreszcie docieram na szczyt. Znowu tu jestem.
Kilka fotek i powrót bo pogoda naprawdę straszy. Zaczyna się ból w kolanie. Pomyślałem, że na zjazdach trochę rozluźnią się ścięgna to ból ustąpi. W końcu zjazd jest aż do końca Wilkanowa.
Kilkaset metrów poniżej Przełęczy Śnieżnickiej zaczyna padać. Zakładam ortalionkę i była to dobra decyzja bo po chwili deszcz przekształcił się w ulewę, z nieba leciały krople wody o wielkości fasoli. Turyści schronili się pod drzewami, ja nie miałem czasu na czekanie, musiałem jechać.
W ulewie jechałem do samego Międzygórza. Kiepsko wyglądało hamowanie w takich warunkach ale jakoś szczęśliwie dotarłem poza granice deszczu. W Międzygórzu już nie ma deszczu, ale widać było, że przed chwilą i tu lało bo drogą płynął rwący potok wody. Ja byłem kompletnie przemoczony. Wilgoć dostała się do sakwy, w której była kamera, więc nie robiłem więcej fotek, żeby nie uszkodzić sprzętu. Po drodze wyschłem, a dzięki ortalionce nie przewiało mnie, więc samopoczucie było ok, gdyby tylko nie ten ból w kolanie...
No i stoję bo samochody jadą.Przejazd kolejowy w Bystrzycy Kłodzkiej


Dojeżdżam do Kłodzka, ból w kolanie nie ustępuje.
Analizuję sytuację: mam przejechane ponad 150km, ponad 1900m przewyższeń, zdobyłem Snieżnik, z Kłodzka do Świdnicy jeszcze sporo kilometrów i przewyższeń, gdybym zdecydował się na dalszą jazdę, mógłbym przypłacić to kontuzją a przecież w pracy muszę być fizycznie sprawny na 110%. Nie stać mnie na kontuzje, decyduję się więc zakończyć podróż w Kłodzku, wsiąść do szynobusu i tak wrócić do domu.
Do odjazdu szynobusu mam jeszcze godzinkę, którą poświęcam na zwiedzanie Kłodzka.
W końcu jestem turystą a nie zawodnikiem, moim celem jest zwiedzanie fajnych miejsc.
Kłodzko to piękne, zabytkowe miasto. Zwiedzam więc sobie uliczki Kłodzka, rynek, docieram do twierdzy. W końcu czas na odjazd do domu. To był naprawdę udany dzień a dziś rano kolano już nie boli, co pewnie zawdzięczam prawidłowej, wczorajszej decyzji o przerwaniu jazdy. Jutro mogę iść do pracy i znów jeździć rowerem. Śnieżnik zdobyty, można więc myśleć o kolejnych celach rowerowych wojaży.

Wczoraj na Śnieżniku były chmury i widoki zamglone, pozwoliłem więc sobie pokazać kilka zeszłorocznych fotek.

Wodospad Wilczki w Międzygórzu.Fotka zrobiona w zeszłym roku.
Widok z drogi na Śnieżnik.Fotka zrobiona w zeszłym roku.
Widok ze szczytu Śnieżnika.Fotka z szeszłego roku.
Czarna Góra widziana ze szczytu Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna.
Stronie Śląskie widziane ze szczytu Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna.
Widok ze szczytu Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna.
Widok z drogi na szczyt Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna
Potok na drodze z Jaskini Niedźwiedziej do "Schroniska na Śnieżniku".Fotka zeszłoroczna
Widok ze szczytu Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna.


<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=ezjgrzljmdayptgx" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>


Kategoria 1000 mnpm i więcej, 150 i więcej

Przełęcz Puchaczówka

  • DST 155.57km
  • Czas 08:13
  • VAVG 18.93km/h
  • VMAX 54.90km/h
  • Kalorie 5000kcal
  • Podjazdy 1877m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 kwietnia 2011 | dodano: 16.04.2011

Dzisiaj był Złoty Stok, Lądek Zdrój, Stronie Śląskie, Jaskinia Niedźwiedzia, Przełęcz Puchaczówka, Bystrzyca Kłodzka i Kłodzko.W Kłodzku zjawiłem się dość późno, więc do Świdnicy przyjechałem sobie szynobusem.Fotki i opis jutro.

Kotlinę Kłodzką mam w głowie od jakiegoś czasu i tęskno mi też do Śnieżnika, jednak pogoda i sprawy osobiste nie sprzyjały wyjazdowi w tamte strony.
Wreszcie na sobotę dobre zapowiedzi pogodowe więc decyzja, że jadę tam.W sakwy załadowałem wszystko to, co miało zapobiec wszelkim przeciwnościom losu a także parę zbytecznych rzeczy i w drogę.Poranek był chłodny, więc ubrałem się cieplej ale już w Bielawie musiałem zatrzymać się, aby zmienić rękawiczki na bezpalcowe i zdjąć ortalionkę.Przebierając się, kątem oka dostrzegłem krzyż i przypomniałem sobie, że Kajman prosił o fotki z czaszkami.Przyglądam się więc krzyżowi i... jest, jest czaszka!!.Tyle razy tędy przejeżdżałem i nawet tego krzyża nie widziałem, że o czaszce nie wspomnę ;).Cykam więc fotkę, drugą detal i w drogę.


Krzyż z czaszką w Bielawie

Czaszka na krzyżu w Bielawie
-Jak mi się w trasie więcej takich krzyż trafi to do Kotliny Kłodzkiej nie dojadę-myślę sobie ze śmiechem.
Od Bielawy trasa super, samochodów jak na lekarstwo, psy pozamykane w zagrodach, dodatkowo lekki wiatr mam w plecy, jadę więc sobie bezstresowo, prawie radośnie.

Po drodze wspaniały widok na forty Srebrnej Góry ale na fotce już tak wspaniale to nie wygląda ;)
Omijam Bardo i jadę...No własnie, dokąd mnie ten Garmin prowadzi?Tak całkiem nie mogę mu zaufać, prowadzi mnie wcześniej zaplanowanymi drogami, którymi nigdy nie jechałem, jednak od czasu do czasu wolę sprawdzić na mapce te jego wskazania.
"Ufaj i sprawdzaj"- mawiał towarzysz Stalin ;).Jak się później okazało, pojeździłbym sobie ze dwa razy między Bystrzycą Kłodzką a Jaskinią Niedźwiedzią, gdybym mu bezkrytycznie zaufał.
Po drodze wspaniałe widoki na Jezioro Paczkowskie, mocno jednak zamglone, więc nie robię fotkek.W Mąkolnie piękny kościół a przy nim krzyż.Krzyż z czaszką.
-Kajman się ucieszy. pomyślałem, choć Słońce nie pozwoliło na choćby poprawne zdjęcie krzyża.
-Trudno, musi być to, co jest- pomyślałem po kolejnej próbie zrobienia lepszej fotki i pojechałem do Złotego Stoku.
Ze Złotego Stoku przejazd przez Góry Złote.Na chwilkę zatrzymuję się w miejscu upamiętniającym śmierć kierowcy rajdowego, Mariana Bublewicza i zjeżdżam do Lądka Zdrój.W Orłowcu, tuż przy szosie całe stado dzików beztrosko ryje sobie w chaszczach, zajadając coś ze smakiem. Nie zatrzymuję się, żeby nie wkurzyć szefa stada.W oddali widzę już ośnieżone szczyty Czarnej Góry i Śnieżnika.Już wiem, że wjazd na Śnieżnik nie będzie tego dnia możliwy.
-Może choć do Schroniska Pod Śnieżnikiem uda się dotrzeć a jeśli nie to przejadę do Międzygórza i przez Wilkanów do Kłodzka-tak sobie wówczas planowałem.Przejazd przez Rynek w Lądku, na którym akurat odbywa się targ staroci.
Jakoś mam szczęście trafiać do Lądka akurat w czasie trwania tego targu, widocznie taka staroć już się ze mnie robi... ;)

Na wyjeździe z Lądka zdejmuję bluzę ale najpierw robię sobie pamiątkę bo nigdy nie wiadomo, który raz tu będzie moim ostatnim...
Dojazd do Stronia jest częściowo ścieżką rowerową, jednak bliżej miasta samochody robią sobie na niej parking.Oczywiście policji nigdzie nie widać a nawet jak przejedzie jakiś patrol to udaje, że niczego nie dostrzega.Tak jest pewnie wygodniej i bezpieczniej dla panów policjantów.Co rusz słyszymy o kolejnych policyjnych akcjach na drogach i o sukcesach tych akcji a tymczasem prawdziwych problemów nikt nie rozwiązuje.Zły na ten cały system medialnych pozoracji robię kilka fotek samochodom parkującym na ścieżce rowerowej, jednak po namyśle postanawiam nie publikować tych zdjęć.

Czarna Góra widziana przed Stroniem Śląskim
-Czy będę musiał przedzierać się przez zaśnieżone drogi?-zastanawiam się , patrząc na ośnieżone szczyty.
Ze Stronia jadę w kierunku Jaskini Niedźwiedziej, po drodze mijając stary , fajnie urządzony piec wapienniczy, wokół którego zrobiono ogród japoński

Wapiennik w Kletnie
Jeszcze przed wjazdem w las, widząc śnieg mam nadzieję, że wyżej nie będzie gorzej, jednak w miarę wspinaczki, śniegu jest coraz więcej, na szczęście nie na asfalcie.

Docieram do źródła "Marianna"
Woda pod własnym ciśnieniem wysoko tryska i niemożliwym byłoby nabranie wody do picia ale dla turystów zrobiono specjalny kran przy ławkach.Tablica informuje, że woda zbadana i wymienione są składniki , zawarte w wodzie.
Odkręcam kranik, wypijam sporo wody, jest wyśmienita.Tankuję do pustego już bidonu.
-Wrócę to jeszcze kiedyś, choćby tylko po to, aby jeszcze raz napić się tej wspaniałej wody- myślę sobie, smakując doskonałą wodę.
Im wyżej, tym śniegu więcej, mam coraz większe obawy, czy jazda do Międzygórza będzie możliwa.Po dotarciu do Jaskini Niedźwiedziej już wiem, że nie...
Gdybym miał tu Kellysa, pojechałbym bez problemu dalej, jednak Lincoln ma opony uniwersalne, zbyt gładkie na śnieg.Robię więc kilka fotek i wracam do Stronia.będę próbował przejechać przez Przełęcz Puchaczówka, mając nadzieję, że będzie to możliwe.

okolice Jaskini Niedźwiedziej

Tą drogą miałem jechać do Międzygórza.okazało się to niemożliwe dla Lincolna

Droga dojazdowa do Jaskini Niedźwiedziej

Okolice Jaskini Niedźwiedziej

Okolice Jaskini Niedźwiedziej


Wejście

Okolice Jaskini Niedźwiedziej
Z rozkoszą fotografuję zimowe scenerie, które w kwietniu są już dość egzotyczne.

W drodze powrotnej piękna panorama Stronia Śląskiego, nie zrażajcie się moimi paskudnymi fotkami, pojedźcie tam bo widok jest naprawdę piękny.

Wracam więc do Stronia i jadę w kierunku Przełęczy Puchaczówka a tam...oczywiście też śnieg ale dało się przejechać, choć na szczycie były miejsca, że i asfaltu niewiele było spod śniegu widać, jednak gotów byłem nawet przejść kilka kilometrów, gdyby zaszła konieczność.Powrót do Lądka uznałem za nie do przyjęcia.
"Piłowanie" pod górę ze Stronia na Przełęcz Puchaczówka to jest to, co rowerzyści lubią najbardziej, a więc i ja to uwielbiam i po to jeżdżę w góry.Widoki fantastyczne, powietrze niesamowite, żyć nie umierać.
Popatrzcie tylko.

Wyciąg narciarski na stoku Czarnej Góry

Widoki podczas podjazdu na przełęcz Puchaczówka


Zawsze robię sobie tu pamiątkę

Podjazd na Przełęcz Puchaczówka i widok szczytu Czarnej Góry.
Może Alpy są piękniejsze ale czyż tu nie jest cudnie?

Na szczycie Przełęczy Puchaczówka zimowe scenerie.


Na szczycie Przełęczy Puchaczówka
Z Puchaczówki zjazd do Idzikowa, najpierw bardzo ostrożny bo asfalt w śniegu i wodzie.Poniżej śniegu coraz mniej, aż wreszcie wogóle znika i wtedy puszczam hamulce.Rower sam sobie jedzie a ja mogę odpocząć, choć trzeba być uważnym bo z lasu w każdej chwili na szosę może wyjść dzik albo sarna.Po drodze pozdrawiam gestem samotnego rowerzystę, który od Idzikowa wspina się na przełęcz.
Rozkoszuję się fantastycznym zjazdem.Tu jest nowy, śliczny asfalt, do samego skrzyżowania z drogą 33, która prowadzi do Kłodzka.
Przecinam ją i jadę do bystrzycy Kłodzkiej.Tam odnajduję boczną drogę, która przez Gorzanów prowadzi mnie do kłodzka.Polecam tę drogę.Wąska asfaltówka o skandalicznej nawierzchni ale brak większych podjazdów i samochodów prawie nie ma.
W Gorzanowie focę wspaniały zamek, właściwie to już ruina ale wciąż robi wrażenie.

Kościół w Gorzanowie koło Bystrzycy Kłodzkiej

Brama do zamku w Gorzanowie

Zamek w Gorzanowie koło Bystrzycy Kłodzkiej
Kiedy dojeżdżam do Kłodzka jest już dość późno i choć nie czuję się zmęczony, to jednak pokusa powrotu szynobusem do domu jest silna.Jadę więc na stację kolejową i tam kończy się moja rowerowa wycieczka.Do domu wracam szynobusem.









Krzyż z czaszką w Mąkolnie, koło Złotego Stoku


Czaszka na krzyżu w Mąkolnie





tymczasem mapka trasy


Kategoria 150 i więcej

Góry Stołowe i Czechy

  • DST 170.53km
  • Czas 09:06
  • VAVG 18.74km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Kalorie 5742kcal
  • Podjazdy 1768m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 28 marca 2011 | dodano: 28.03.2011

Dzisiaj miałem wolny od pracy dzień, więc troszkę dłuższą trasę zrobiłem.Do Czeskiego Nachodu , Kudowy Zdrój a następnie Szosą Stu zakrętów do Radkowa.Opiszę jutro i zamieszczę fotki.
Plan mam niejasny, po głowie chodzi mi Harrachov...
-Czy jednak nie za wcześnie na taki wyjazd-myślę sobie-to jeszcze nie ta forma.
Decyzja pada na Góry Stołowe a jakoś takoś się ustawię, żeby w drodze powrotnej czeskie pifffko zakupić ;) .Jadę na Głuszycę, mając w zamiarze na Nową Rudę się kierować, jednak w ostatniej chwili zmieniam decyzję i w Głuszycy Górnej odbijam w prawo na Przełęcz Pod Czarnochem, aby przez Janovicki do Broumova zjechać.Była to ryzykowna decyzja bo podczas ostatniej mojej jazdy przez tę przełęcz musiałem brnąć piechotą po śniegu.Wolałem jednak to, niż jechać główną trasą na Nową Rudę w powszedni dzień, kiedy to wielkie ciężarówki prują tam na maxa.Droga na Przełęcz Pod Czarnochem okazała się przejezdna, nawierzchnia to było zamarznięte błoto, więc sprzętu nie upaćkałem zbytnio.


Wjazd na Przełęcz Pod Czarnochem ma zamarzniętą nawierzchnię...Nie łudźcie się, tu jest nachylenie 9-11%


...ale widoki i powietrze do oddychania super.


Na przełęczy Pod Czarnochem śnieg nie poddaje się łatwo.
Zjeżdżam do Broumova sycąc oczy widokami i zapachem wydobywającym się z Browaru Olivetin...
-Na pewno kupię sobie piwko wracając-uśmiecham się do swoich smakowitych myśli.

Z Broumova miałem skierować się do Tłumaczowa a następnie w prawo na boczną drogę do Radkowa ale w tym momencie naszła mnie myśl, że przecież tyle razy podjeżdżałem w Górach Stołowych od Radkowa a nigdy od Kudowy Zdrój.Nie zastanawiam się długo, z Broumova jadę do czeskich Polic a następnie do Hronova.
W życiu jednak nie ma dobrych rozwiązań, są tylko złe i jeszcze gorsze.Podjazd pod przełęcz Honske Sedlo nie jest łatwy ani od strony Pekov-pokonywałem go wiele razy-ani od strony Broumova, tym bardziej, że całą drogę od Broumova do Nachodu miałem pod wiatr a sakwy, które sobie dopiąłem stanowią skuteczny hamulec aerodynamiczny.Nie cofam się jednak, klamka zapadła.Po wjeździe na Honske Sedlo(średnie nachylenie 12%) mam dość, podjazdy na przełęcz Pod Czarnochem i jazda pod wiatr tyle kilometrów robią swoje a przecież to jeszcze nie ta forma do długich wyjazdów.


na Przełęczy Honske Sedlo.Broumovske Steny.

Mam ochotę zjechać do Mezimesti, zakupić piffko i wrócić do domu.Samotne wyjazdy mają to do siebie, że człowiek miewa takie chwile i sam musi sobie z nimi poradzić.
Pokusa pójścia na łatwiznę jest zawsze mocniejsza, kiedy jesteś sam a kiedy sobie z tym poradzisz, jesteś mocniejszy.Dlatego uwielbiam samotne wyjazdy.Gdybym poszedł na łatwiznę, czułbym się słaby, przegrany a dzień uważałbym za zmarnowany.Nie darowałbym sobie tego nigdy.
Zjazd do Polic przez Pekov jest fantastyczny(w końcu to nachylenie 8%) pomimo silnego , przeciwnego wiatru, do którego zaczynam się jednak przyzwyczajać.
nie zatrzymując się, przejeżdżam przez Police i kieruję się na Hronow.Czeskie miasteczka są jak perełki, niesamowicie zadbane.


Chatka na drodze z Polic do Hronova w Czechach.


Na drodze z Polic do Hronowa kolejka szynobusów jest wciąż czynna.

Wjeżdżam do Hronova, zatrzymuję się bo muszę poluzować zapięcie spd bo nie mogłem wyszarpnąć stopy z pedała, moją uwagę zwraca śliczny, kościółek.

Kościółek w Hronovie


Rynek w Hronovie robi wrażenie.


Złocona figura na kolumnie w rynku w Hronovie niesamowicie błyszczy w Słońcu.

Z Hronova jadę do Nachodu i zatrzymuję się dopiero na przejściu granicznym Nachod-Kudowa

Szybka pamiątkowa fotka na Przejściu granicznym Nachod-Kudowa
i jazda do centrum Kudowy,
Za przejściem granicznym zjeżdżam w lewo , w boczną drogę, żeby nie jechać główną trasą a po drodze widzę piękny kościółek w Kudowie-Słonem

Kościółek w Kudowie-Słonem


W parku zdrojowym w Kudowie


Park zdrojowy w Kudowie


Sanatorium "Zameczek" w Kudowie Zdrój


Park zdrojowy w Kudowie


Hotel Verde w Kudowie Zdrój


Krzyż z czaszką na wyjeździe z Kudowy Zdrój


Czas opuścić Kudowę Zdrój.Wjazd na Szosę Stu Zakrętów

Podjazd od Kudowy do Karłowa robię pierwszy raz.Zawsze jechałem do Kudowy...Jest bardzo wymagający.Nachylenia to 6-7-8-9%, bez chwili wytchnienia ale widoki i górskie powietrze super.Wyżej, przy drodze leży śnieg.Mijam Karłów i zatrzymuję się aby sfotografować Szczeliniec...


Szczeliniec Wielki wciąż tu jest...


W Górach Stołowych jest jeszcze śnieg.

Zaczynam zjazd i chcę nadrobić bo jest już późno ale w pewnym momencie konsternacja, na zakrętach ściekająca z topniejącego śniegu woda, zamienia się w lód i można fiknąć.jadę więc ostrożnie, z nadrabiania czasu nici więc.


Mój ulubiony "kamyczek", zawsze robię sobie tu fotkę.To białe pod kołami roweru to śnieg...
Poniżej asfalt jest już suchy i choć chłodno da się jechać szybciej, nadrabiam więc trochę czasu, prując do samego Radkowa.Sakwy skutecznie ograniczają moją prędkość, stawiając aerodynamiczny opór.

Nad Radkowem pogoda paskudna, zaczyna kropić deszcz.W zamiarze mam jazdę do Nowej Rudy i wtedy przypominam sobie, że jeśli tak zrobię to z zakupu czeskiego piwa nic nie będzie.Tak być nie może, za Radkowem skręcam na Tłumaczów i znów podjazdy rzędu 8-9%.W końcu niesamowity zjazd do Tłumaczowa.

Zjazd do Tłumaczowa od strony Radkowa.Tu nachylenie sięga miejscami 16-20 a nawet 25%. Kiedyś przyjadę tu aby to podjechać.Tym razem jednak sobie zjechałem.W Tłumaczowie wjeżdżam znowu do Czech i jadę przez Broumov do Mezimesti.
Jest już naprawdę późno a ja mam znowu pod wiatr...
-Ten wiatr chyba specjalnie coś kręci-myślę sobie i nie poddaję się.W końcu mam wyższą motywację...

Chowam kamerę, nie będzie już dzisiaj potrzebna, trzeba się śpieszyć.
Przez całą drogę z Tłumaczowa do Mezimesti pocieszam się, że kiedy skręcę na Starostin do będę miał wiatr z boku a może nawet w plecy...Jakież było moje zdumienie, kiedy własnie dopiero wtedy zaczęło mi wiać w twarz...
I tak nie mam już wyboru, muszę jechać.
W Starostinie ładuję cztery piwa Kozel do sakw, co jeszcze bardziej zwiększa ciężar roweru i rozszerza sakwy na boki.Teraz dopiero naprawdę działają jak hamulce aero...Wjeżdżam do Polski i jadę do Unisławia a tammmm...ostatni duży podjazd do Rybnicy.Nie jest to jakiś specjalnie trudny dla mnie podjazd ale po takiej trasie człowiek ma wrażenie , że to Everest <lol>.Podjeżdżam sobie spokojnie, zmęczenie gdzieś sobie poszło i jazda naprawdę mnie cieszy tym bardziej, że wiem, iż z Rybnicy mam już z górki do samego domu.no może nie do końca ale to wszystko nic już nie znaczy.Rozkoszne, delikatne stukanie butelek Kozela w sakwach sprawia, że mam doskonały nastrój.Wracam do domu już po ciemku.To był kolejny dobry dzień.


Dokładam jeszcze fotkę z pomnikiem bohaterów Armii Radzieckiej poległych w walkach o Nachod.Stoi tuż przed granicą Nachod-Kudowa




Kategoria 150 i więcej, Czechy, Góry Stołowe

Kierunek Góry Stołowe

  • DST 153.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 29 października 2010 | dodano: 29.10.2010

Miałem wielką chęć pojechać jeszcze raz w Góry Stołowe ale jakoś nie wychodziło. Nie przypuszczałem, że uda się to zrobić w ostatnich dniach października a jednak udało się.
Ruszyłem więc w kierunku przejścia granicznego Głuszyca-Janovicki, które oddalone jest o 37km od mojego miejsca zamieszkania. Cały ten odcinek pod górę, im dalej tym bardziej stromo, no i jeszcze tego dnia pod wiatr, który wiał sobie beztrosko z południa. Ostatni kilometr to dość stromy, szutrowy podjazd ale już po czeskiej stronie jest asfalt i około 10 kilometrów wspaniałego 12% zjazdu do Broumov. Jazda do Otovic, następnie skręt do Martinkovic i do Bozanova.Krótki podjazd na przejście graniczne Bozanov-Radków i zjazd do Radkowa. Teraz już tylko wspaniały podjazd Szosą Stu Zakrętów do Karłowa w Górach Stołowych. Na jednym z tych zakrętów jakiś „kozak” samochodem nie wyrobił i spadł ze skarpy, robię mu kilka fotek i jadę dalej. W Karłowie skręt na Ostrą Górę i ponowny wjazd do Czech przejściem granicznym Ostra Góra-Machov. W Machov zamiast pojechać znaną mi drogą na Police przez Bezdekov nad Metuji, zachciało mi się sprawdzić inną drogę bo wydawała się krótsza. Pojechałem więc przez wioskę Bely i drogo mnie ten eksperyment kosztował, jeden podjazd 14%, drugi 12%, jednak wspaniałe widoki zrekompensowały z nawiązką ten niespodziewany wysiłek a zjazd do Polic z prędkością 55km/h bez kręcenia bardzo przypadł mi do gustu. Od Polic już tylko pod górkę. Wiem co mnie jeszcze czeka w Pekov, podjazd na Przełęcz Honske Sedlo na Broumovskich Stenach. Lubię góry ale tego podjazdu chyba nigdy nie polubię. Może dlatego, że to ostatni mocny podjazd a w tym miejscu zazwyczaj zmęczenie daje mi się we znaki bo czuję niedaleką, polską granicę...Z Honskeho Sedla zjazd 12%, skręt na Jetrichov i widok szczytu Ruprechticki Spicak, sprawia, że czuję się jak w domu, choć do granicy jeszcze kilka kilometrów. W Jetrichov skręcam na Mezimesti, następnie Starostin. Przejeżdżam obok sklepu , w którym zawsze kupuję piwko, tym razem nie zatrzymując się przejeżdżam granicę z Polską przejściem Starostin-Golińsk, czwarty już raz tego dnia. Licznik wskazuje 104km a do domu już tylko 50km.Mieroszów, Kowalowa, Unisław, Rybnica Leśna. Głuszyca, Jedlina Zdrój, Zagórze Śląskie, przejeżdżam spokojnie nad jeziorem zaporowym w Zagórzu, teraz już zostało 13km i Świdnica. Wreszcie w domu. Dzień bardzo udany, bez niebezpiecznych przygód, obfitujący we wspaniałe widoki i dziękuję Bogu za ten dzień.

Który to już raz robię sobie fotkę w tym miejscu...

Jesień w Górach Stołowych

Jesień w Górach Stołowych

Na przejściu granicznym Ostra Góra-Machov

Moja meta jest daleko stąd...

Jesień w Górach Stołowych

Szosa Stu Zakrętów w Górach Stołowych

Szosa Stu Zakrętów w Górach Stołowych

Jedna z form skalnych w Górach Stołowych

Jesień w Górach Stołowych

Nie za wcześnie na Pasterkę? ;)

Podjazd z Ostrej Góry do Karłowa.Na szczęście ja zjeżdżałem ;)

Szczeliniec Wielki, najwyższy szczyt Gór Stołowych

Jeden z wielu strumyków w Górach Stołowych

Ktoś nie uważał i na zakręcie spadł z urwiska

Zdjęcie mocno spłaszcza ale tam naprawdę jest wysoko.Samochód ledwo widać, gdyby nie drzewa poleciał by niżej

Robię
Robię ostatnią fotkę i opuszczam Góry Stołowe.Wrócę tu w przyszłym roku

W oddali czeskie Police.Z tego miejsca do Polic jadę bez kręcenia 55km/h.


Kategoria 150 i więcej, Czechy, Góry Stołowe

Rudawy Janowickie 2

  • DST 145.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 24 września 2010 | dodano: 25.09.2010

Drugi wyjazd w Rudawy Janowickie pojechałem , aby zobaczyć trasy, którymi jeszcze nie jeździłem.Rano pogoda była super ale już w Świebodzicach zerwał się porywisty wiatr od czoła, który towarzyszył mi do samej Przełęczy Kowarskiej.Na Przełęczy Kowarskiej wjechałem w szutrową drogę prowadzącą na Rozdroże Pod Bobrzakiem i z dziką radością słuchałem szumu porywistego wiatru, który przez ponad 60km dał mi się we znaki a teraz w lesie mógł sobie co najwyżej poszumieć...Z Rozdroża Pod Bobrzakien na Przełęcz Pod Bobrzakiem.Starym Traktem KamiennogórskoKowarskim i Drogą Bukową do Wojkowa, następnie Przełęcz Pod Średnicą, Gruszków, Strużnica, Karpniki, Przełęcz Karpnicka, Trzcińsko do Janowic Wielkich.Podjazd pod Miedziankę, kolejny już w tym roku zawsze daje w kość tym bardziej, że zawsze podjeżdżam go w drodze powrotnej, kiedy siły są już na wyczerpaniu.Zjazd...byłby to fajny zjazd do Ciechanowic, tyle że pod ostry wiatr i trzeba było dobrze kręcić, żeby w ogóle jechać.Jazda do Marciszowa, Jaczkowa, Stare Bogaczowice, Świebodzice i do Świdnicy.Wycieczka udana, wszystkie planowane cele osiągnięte choć porywisty wiatr dał w kość.

Znowu tu jestem i mam nadzieję, że nie ostatni raz

Sokolik Duży widziany z Przełęczy Karpnickiej

Sokolik Duży widziany z Przełęczy Karpnickiej

Widok z Przełęczy Pod Średnicą

Kamień graniczny na Przełęczy Pod Średnicą

Źródełko Jola na podjeździe pod Przełęcz pod Średnicą

Stary trakt KamiennogórskoKowarski

Podjazd na Przełęcz pod Bobrzakiem

Przy drodze na Rozdroże pod Bobrzakiem

Z Przełęczy Kowarskiej na Rozdroże pod Bobrzakiem


Kategoria 150 i więcej, Rudawy Janowickie

Gorlitz -Świdnica

  • DST 170.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 20 sierpnia 2010 | dodano: 22.08.2010

Złamałem kolejny raz wszelkie zasady i pojechałem dwoma szynobusami(przesiadka w Legnicy) ze Świdnicy do Zgorzelca.Miało być inaczej.Miała to być cała trasa rowerem ale jej długość przekroczyłaby grubo 300km.Jakoś nie chciało mi się kręcić takiego dystansu.Na tak długich dystansach niewiele ma się czasu na zwiedzenie czegokolwiek a przecież moim celem jest turystyka rowerowa i jej propagowanie a nie pobijanie kolejnych rekordów, z których nic, prócz zmęczenia i bólu stawów przecież nie wynika.Swoją właściwą podróż rowerem zacząłem więc na stacji kolejowej w Zgorzelcu.

Przekroczyłem granicę z Niemcami i pojechałem wgłąb Gorlitz,
które troszkę pozwiedzałem i następnie powróciłem do Zgorzelca, skąd pojechałem w kierunku Leśnej i zamku Czocha w Suchej.

Zamek Czocha od strony jeziora wygląda chyba najbardziej efektownie.
Po krótkim zwiedzaniu zamku, pojechałem przez Gryfów do Lubomierza, gdzie znajduje się Muzeum Kargula i Pawlaka.

Następnym celem były Pilchowice i zapora na Jeziorze Pilchowickim.

Zapora na Jeziorze Pilchowickim jest drugą co do wielkości w Polsce.Jej widok robi naprawdę imponuje.


Następnie jazda przez Jelenią Górę do Łomnicy, Wojanowa, Bobrowa, i Janowic Wielkich.

Pałac w Wojanowie.

Zamek Bobrów (Boberstein)
Z Janowic Wielkich przez Miedziankę(wierzcie mi, że podjazd z Janowic Wielkich do Miedzianki jest naprawdę wymagający)Marciszów, Jaczków, Stare Bogaczowice, Świebodzice...

Przejeżdżałem w pobliżu zamku Książ, który był ostatnim już zamkiem na mojej trasie tego dnia.
Mapka trasy
Mapka Trasy nie pokazuje błądzenia ;) , zwiedzania oraz dróg szutrowych, którymi zawsze zdarza mi się jechać, choć nie były planowane.


Kategoria 150 i więcej