pioter50 prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

300 i więcej

Dystans całkowity:1435.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:31:51
Średnia prędkość:24.05 km/h
Suma podjazdów:11911 m
Suma kalorii:10027 kcal
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:358.75 km i 15h 55m
Więcej statystyk

Dzień pierwszy wyprawy: skok nad morze

  • DST 460.00km
  • Czas 17:00
  • VAVG 27.06km/h
  • Podjazdy 2659m
  • Sprzęt Fuji
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 6 sierpnia 2013 | dodano: 06.08.2013
Uczestnicy

Nadszedł czas, aby zrealizować plan, do którego przygotowywaliśmy się od początku roku: pojechać rowerami nad morze, przejechać od Międzyzdrojów na Hel a następnie, przez Gdańsk, Malbork, wrócić do Świdnicy.Plan zakładał przejechanie możliwie całej trasy na rowerach.Najważniejszym jego elementem było przejechanie pierwszego etapu- ze Świdnicy do Międzyzdrojów- w jedną dobę.Trasa przebiegała głównymi drogami ale musieliśmy omijać drogi ekspresowe, na których jest zakaz jazdy rowerem, więc liczyliśmy się z tym, że możemy w nocy gdzieś pobłądzić, gdyż jeszcze nie do końca panuję nad nową nawigacją.
Liczyliśmy się z tym, że w wyniku błędów nawigacyjnych możemy dojść do dystansu 500km i na tyle byliśmy przygotowani fizycznie i psychicznie.Na szczęście obyło się bez błądzenia i zmieściliśmy się w 460km.
Wystartowaliśmy kilka minut przed godz 17 ze stacji benzynowej obok TESCO.Do Strzegomia odprowadzają nas na rowerach Rysiek i Tadek, koledzy z pracy.Dalej jedziemy już tylko we trzech.Początkowo dość szybko i sprawnie przejeżdżamy przez kolejne miejscowości.Chcemy pokonać jak najwięcej kilometrów, zanim się ściemni.Jadę jakieś sto-dwieście metrów za kolegami, widzę jak co chwilę dają sobie zmiany prowadzenia.Na wjeździe do Lubina, na krzyżówkach, stojąc na czerwonych światłach widzę tylko jak Marek z Arturem znikają w oddali.Na dodatek pojechali w prawo główną obwodnicą, podczas gdy plan zakładał ominięcie obwodnicy w tym mieście.Nie mam szans żeby po tylu postojach na czerwonych światłach jeszcze ich dogonić, nie mam też zamiaru jechać główną obwodnicą bo wiem, że oni i tak nie zaczekają na mnie.Jadę więc twardo trzymając się planu w nawigacji.Robi się coraz bardziej szaro, uznaję że kolegów już raczej do rana nie zobaczę, więc w perspektywie mam całonocną, samotną jazdę.Już na samą myśl o tym uśmiecham się z zadowoleniem.Uważam, że pod każdym względem jestem dobrze do takiej jazdy przygotowany.Po wyjeździe z Lubina tempo mam dobre, muzyka cichutko sączy mi się do uszu, nastrój mam wyśmienity, lecę jak na skrzydłach orła.Niestety moja radość nie trwała zbyt długo.Przed zapadnięciem zmroku spotykam kolegów przy jakiejś stacji benzynowej, gdzie zatrzymali się aby uzupełnić napoje.Ja również uzupełniam napoje na tej stacji i dalej jedziemy znowu razem.Perspektywa samotnej, nocnej jazdy rozpłynęła się jak senne marzenie.Wreszcie zrobiło się całkiem ciemno i Artur z Markiem, którzy do tej pory ostro cisnęli , mocno zwolnili.Okazało się, że światła, które mają, nadają się wyłącznie jako pozycyjne a nie do normalnej, nocnej jazdy.Chłopaki niewiele widzą przed sobą.Jedynie moja lampa dobrze oświetla drogę, pozwalając na bezproblemową jazdę z prędkościami powyżej 30-40km/h.Nienawidzę jazdy w kupie.Nienawidzę jazdy "na kole" i unikam tego jak mogę.Łatwo wtedy o kraksę i kontuzje.Teraz jednak nie mam wyboru.Albo pojadę przodem, oświetlając wszystkim nam drogę i ciągnąc chłopaków na kole, albo jadąc ich tempem z tyłu zajedziemy do Międzyzdrojów za dwa dni.Czasem trzeba podjąć ryzyko i tym razem ja je podejmuję.W takich okolicznościach uznaję ryzyko za dopuszczalne.Całą noc jadę przodem, mając chłopaków za plecami.Cały czas cisnę dość mocno, żeby tempo było nie mniejsze niż za dnia.W świetle reflektora widzę czające się przy drodze sarny i zające, które tylko czekały, żeby przeskoczyć przez drogę.Miałem tylko nadzieję, że żaden z tych zwierzaków nie zechce wyskoczyć mi przed koło, bo wtedy musiał bym gwałtownie zahamować.Czy koledzy zdążą zareagować?Czy może wpadną wówczas na mnie i połamią mi kości?Na szczęście nic takiego się nie stało ale takie myśli kłębiły mi się w głowie całą noc, co bardzo mnie zmęczyło psychicznie.Chyba mniej umęczyła by mnie samotna jazda nocą...W czasie tej nocnej jazdy zatrzymywaliśmy się tylko dla zrobienia fotek, sięgnięcia do plecaków po batony i żeby kupić picie na stacjach paliw..Zatrzymywanie się nocą jest dość ryzykowne ze względu na jadące wielkie ciężarówki, których kierowcy musieli być mocno zdziwieni na nasz widok. Wiele dróg jest w trakcie przebudowy.Są na nich zwężenia.Często ciężarówki jadą za nami, nie mogąc nas wyprzedzić ale kiedy tylko jest taka możliwość , zjeżdżamy na tyle, że mogą nas wyprzedzać.W nocy wrażenia z takiej jazdy są niesamowite.Po wjeździe do Gorzowa Wielkopolskiego robi się wreszcie jaśniej i zaczyna się wschód Słońca.Fajnie by było, gdyby był to już koniec jazdy i można by było odpocząć.Jednak trzeba kręcić dalej bo cel naszej podróży wciąż jest dość odległy.Organizm zaczyna się upominać o sen.Kiedy robi się całkiem widno, Artur z Markiem mogą znowu jechać ostro przodem a ja wreszcie mogę odpocząć psychicznie jadąc daleko za nimi.W Barlinku zatrzymujemy się przy sklepie na małe śniadanko bo mnie te wszystkie batony i odżywki sportowe nie wystarczają.Muszę mieć normalne jedzenie.Przy sklepie stoją dziwni goście, którzy wypytują nas , skąd i dokąd jedziemy a na koniec proszą o 2,50zł na piwko.Daję im 5zł żeby pamiętali szczodrość ludzi ze Świdnicy.Uszczęśliwieni z podarku życzą nam szerokiej drogi a my jedziemy dalej.
W kolejnym sklepie-nie pamiętam już miejscowości-spotkamy się z wielką życzliwością właścicielki, która na wieść że jedziemy ze Świdnicy całą noc nad morze, kazała nam wybrać sobie takie napoje jakie chcemy całkiem za darmo.Artur zażartował, że może w takim razie weźmiemy po winie?Zaśmialiśmy się ale właścicielka potraktowała to poważnie i kiedy odjeżdżaliśmy, jeszcze wybiegła za nami z butelką wina w ręku, żeby nam je dać.Nie przyjęliśmy oczywiście tego podarunku i pomachaliśmy jej tylko rękoma, życząc miłego dnia.Naprawdę niesamowitych ludzi można spotkać w takiej podróży.
Kiedy zmęczeni, wreszcie dojeżdżamy do tablicy z napisem "Międzyzdroje" jest kilka minut przed godz 13. Trudno nam uwierzyć, że to już koniec jazdy, że możemy wreszcie przestać kręcić i możemy odpocząć.Robimy dwie fotki.Jesteśmy szczęśliwi, że udało się nam osiągnąć nasz cel.Jedziemy do ośrodka "Gromada" gdzie mamy zarezerwowane pokoje w domkach.
Pierwszy, najważniejszy etap naszej wyprawy nad morze został w całości zrealizowany.Teraz czeka nas dwa dni odpoczynku.Mylił by się jednak ktoś, kto pomyślał by , że po przyjeździe do Międzyzdrojów padliśmy na łóżka i zasnęliśmy.Nie przyjechaliśmy tu żeby spać.Wzięliśmy tylko prysznic, przebraliśmy się i poszliśmy coś zjeść a następnie na plażę i na molo.Na kwaterę wróciliśmy około godz 21.30.Pierwszej nocy po przyjeździe i tak nie dało się spać.Organizm miałem tak rozbujany jazdą, że dopiero następnej nocy udało mi się trochę pospać.
Duży dystans, jazda całą noc, nocne widoki miast i rzek.Mgły, które nocą świadczyły o tym, że w pobliżu jest jakaś większa woda.Wrażenia z tej jazdy są nie do opisania.Wiele przejeździłem w swoim życiu i była to w większości jazda w górskich rejonach, ale to doświadczenie jest dla mnie całkiem inne a przez to bardzo ekscytujące i chyba o to chodzi.Człowiek potrzebuje wciąż czegoś nowego, czegoś innego.
Kierowcy wielkich ciężarówek mają złą opinię ale muszę przyznać, że tego dnia i tej nocy, na naszej trasie jechali wspaniali kierowcy tych pojazdów.Żaden z nich nie stworzył nam zagrożenia, żaden nie okazał zniecierpliwienia, wszyscy wyprzedzali nas w bardziej niż przyzwoitej odległości, za co wszystkim napotkanym kierowcom bardzo dziękujemy.
Tymczasem mam nowy dobowy życiowy rekord trasy i wynosi on 460km. i to też napawa mnie optymizmem, bo być może na przyszły rok znowu coś wymyślę i pewnie będzie to znowu coś nowego, coś innego, bo życie jest ciekawe tylko wtedy, kiedy niesie ze sobą zmiany i niespodzianki.
Dziękujemy Miejskiemu Zakładowi Energetyki Cieplnej w Świdnicy za wsparcie tej wyprawy.Za zakup strojów rowerowych, za zakup odżywek i sfinansowanie noclegów w Międzyzdrojach.


No to startujemy.Na fotce widać Tadeusza, który odprowadził nas do Strzegomia


Mały problem techniczny zostaje szybko usunięty




No i jesteśmy w Zielonej Górze




Przeprawiamy się przez Odrę w Cigacicach...


Świebodzin objeżdżamy obwodnicą, więc oświetlony pomnik Jezusa widzimy od tyłu...





W środku nocy zatrzymujemy się, żeby zrobić fotkę przy tym dziale i spotykamy wczasowiczów z Ząbkowic, którzy też jadą nad morze ale samochodem.Są zdumieni, że my jedziemy tam na rowerach, bez noclegu po drodze.To oni robią nam tę fotkę.


Przed wschodem Słońca jesteśmy w Gorzowie Wielkopolskim.Robi się chłodno i zaczynamy czuć znużenie.Kręcimy jednak dalej...


Jesteśmy coraz bliżej celu...




Na widok tej tablicy wierzyć nam się nie chciało, że już dojechaliśmy i że to koniec trasy...


Nie czas jednak na odpoczynek.Nie przyjechaliśmy tu żeby spać.Po szybkim prysznicu idziemy na plażę.


W oddali widać wielkie żaglowce.






Idziemy na molo w Międzyzdrojach


Cieszymy się widokami morza i plaży.

O...i jeszcze jeden żaglowiec


I tak kończy się ten wspaniały dzień, który będziemy długo pamiętać.


A następnego dnia śniadanko na plaży i wypoczynek przed kolejnymi etapami wyprawy


Kategoria 300 i więcej, Nad morze 2013, 400km i więcej

Zielona Góra

  • DST 369.00km
  • Podjazdy 2256m
  • Sprzęt Fuji
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 lipca 2013 | dodano: 06.07.2013
Uczestnicy

Z Markiem i Arturemdo Zielonej Góry i z powrotem.
Jutro zamieszczę tu jakąś fotkę i może coś napiszę.

Rower szosowy to sprzęt stworzony do dalekobieżnych tras, czyli do tego, co mnie rajcuje najbardziej.Tym razem za cel wyznaczyliśmy sobie Zieloną Górę.Początek trasy nie był zachęcający.Kolejny raz wyruszyliśmy podczas dość niepewnej pogody, która później pięknie się wyklarowała.W trasę, po raz pierwszy zabrałem ze sobą nowy gps Garmin Oregon, jednak będę musiał wklepać mu profesjonalną mapę i trochę się podszkolić, bo na darmowych mapach, które ma wklepane nie do końca moglismy na nim polegać.
Myśleliśmy że jedziemy na płaskie tereny, w praktyce wygląda to trochę inaczej.Wielkich gór to tam rzeczywiście nie ma, ale różnice poziomów, przekraczające czasem 100 metrów i ciągła jazda pod wiatr na nieosłoniętym terenie przez 190km zmieniają całkowicie mój pogląd na jazdę w tamtym terenie.W końcu przecież nazbierało się ponad 2000 metrów podjazdów na tej trasie.Jest jeszcze jeden czynnik.Obojętnie czy jest to podjazd czy zjazd, trzeba było mocno kręcić przez całe te 369km.Nie ma zmiłuj, tu się nie odpocznie na zjazdach.
Cała trasa dość urokliwa, pomimo braku gór.Powietrze tamtejszych lasów ma zupełnie inny zapach niż u nas.W samej Zielonej Górze nigdy wcześniej nie byłem, więc z wielką przyjemnością zwiedziłem to miasto.Trochę obawiam się o kolano, które odczuwam po tej trasie bo jednak średnia prędkość powyżej 27km/h na tak długim dystansie w moim wieku to już trochę za szybko.Mam tylko nadzieję, że kolano wydobrzeje przed następną większą trasą.
Trasa ta staje się moim życiowym dystansem, pokonanym w jeden dzień.Miało być więcej ale na koniec rozkręciła mi się kaseta i trzeba było zakończyć trasę takim wynikiem.Byłem jednak w stanie dokręcić do...Nieważne ,skoro się tego nie zrobiło ;)

Markowi i Arturowidziękuję za wspólne kręcenie.


Kożuchów.Bardzo ciepła nazwa miasteczka :)


Tak daleko odjechaliśmy a tak blisko Świdnicy jesteśmy...;)




No i jesteśmy w Zielonej Górze




Starówka Zielonej Góry












Posiłek i omówienie planu powrotu w Zielonej Górze





Jeśli komuś wydaje się, że tu nie ma gór to powiem, że tu różnice poziomów sięgnęły prawie 120 metrów.


No i mam nowy życiowy dystans dznia :)


Kategoria 300 i więcej

Pradziad 1491mnpm

  • DST 300.00km
  • Podjazdy 3641m
  • Sprzęt Giant scr 4.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 13 czerwca 2013 | dodano: 13.06.2013

Pradziad ponownie zdobyty, 300km przejechane, cała trasa na rowerze.
Relacja jutro.

Relacji nie będzie.Zawiesił mi się komputer i całą relację wcięło.Nie mam już czasu na pisanie nowej.Muszą wystarczyć fotki...


Pradziad




Na szczycie Pradziada 1491mnpm,I znowu tu jestem ;)


Widoczny w oddali Złoty Stok





Park Techniki Średniowiecznej w Złotym Stoku









W drodze na Pradziada trzeba się wspiąć najpierw na 930 metrów a później na 1000m


https://lh3.googleusercontent.com/-JaZuhcnhsPQ/UbqZXRJbHSI/AAAAAAAAH50/K2tXP8MsXgg/s640/P1010652.jpg






Owczarnia






Widziana z Pradziada elektrownia szczytowo-pompowa


























Wreszcie zjazd.W oddali widoczna elektrownia szczytowo-pompowa






W okolicach Kralovej Studanki nie brakuje takich miejsc.Zapatrzeni w licznik rowerzyści, tego nie zobaczą


Ostatnie spojrzenie na Pradziada przed zjazdem do Vapennej


Na zakończenie dnia zajechałem do Lubachowa po zaporę jeziora a tam...walą dymy z kominów a w powietrzu czuje się smród palonego plastiku.Tego się w Czechach nie zobaczy.





Mapka trasy


Kategoria 1000 mnpm i więcej, 300 i więcej, Czechy

Pradziad i 300 kilometrów

  • DST 306.00km
  • Czas 14:51
  • VAVG 20.61km/h
  • Kalorie 10027kcal
  • Podjazdy 3355m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 13 lipca 2012 | dodano: 13.07.2012

Zdobyć Pradziada i przejechać 300km.To dwa cele, które na dziś sobie nakreśliłem.Oba cele osiągnięte.Reszta w późniejszym terminie bo jestem padnięty.

W tym miejscu chcę też gorąco pogratulować Markowi i Arturowi, którzy zdobyli Pradziada i również (dokręcając dodatkowo)przekroczyli dystans 300km.Gratuluję chłopaki!






Niestety, bateria w gps-ie nie wytrzymała całości trasy, dlatego mapka nie pokazuje całej trasy.Na szczęście miałem jeszcze licznik.Liczba przewyższeń też jest nieco zaniżona przez to, że bateria gps nie wytrzymała całej trasy.


Tego dnia na szczycie Pradziada.Na zdjęciu od lewej strony: Marek, Artur i Ja.

Kiedy w zeszłym roku, po relacji Toompa z wyjazdu na Pradziada, pojechałem zdobyć ten szczyt, potraktowałem tamten wyjazd, jako rekonesans.Chciałem poznać nieznaną mi część trasy.Posiłkowałem się wówczas szynobusem, obiecując sobie, że w tym roku całość trasy zrealizuję na rowerze.Od początku tego roku przygotowywałem się własnie do tej trasy.Tym przygotowaniom podporządkowane były wszystkie tegoroczne wyjazdy, łącznie z dwoma wyjazdami na Przełęcz Karkonoską i wyjazdem na Śnieżnik.Początkowo miałem pojechać sam.Zaproponowałem jednak Markowi wspólny wyjazd a później złożyliśmy propozycję wyjazdu Arturowi.Pogoda była bardzo niepewna, wszystkie prognozy, do jakich mieliśmy dostęp, zapowiadały opady deszczu.Już tydzień wcześniej musieliśmy zrezygnować z wyjazdu przez burze i gradobicia.Tym razem jednak burz i gradobić nikt nie zapowiadał a sam deszcz, to bylo za mało, aby mnie powstrzymać.Czuję, że to właśnie ten dzień jest przeznaczony do realizacji tej trasy i za nic się nie wycofam.Załadowałem plecak i torbę dodatkowymi ciuchami, oraz odpowiednią ilością jedzenia i picia.Jestem dobrze przygotowany.Startujemy o 5 rano, wszyscy trzej stawiliśmy się na starcie przed czasem, co jest dobrym prognostykiem na tę trasę.
Z początku mamy wiatr od czoła, jednak później ustawiamy się bokiem do wiatru.Bez przygód i problemów docieramy do Złotego Stoku, gdzie musiałem trzykrotnie strzelić, aby odstraszyć psa, który zaczął ścigać Marka.Jestem trochę za daleko od tej akcji, ale pies i tak podkulił ogon i czmychnął do zagrody.W Złotym Stoku przekraczamy granicę i kierujemy się do czeskiego Javornika.W Javorniku zatrzymuję się trzykrotnie aby zrobić fotki.Koledzy tymczasem znikają za widnokręgiem.Nie przejmuję się tym, chłopaki jadą na kolarzówkach i próba dogonienia ich kosztowała by mnie zbyt wiele wysiłku a pewnie i tak bym ich nie dogonił.Wiedziałem że tak będzie, więc już na początku trasy ustalamy, że nie mają na mnie czekać, ani tym bardziej wracać po mnie, gdybym się gdzieś zawieruszył.Spokojnie więc sobie jadę, czasem robiąc fotkę, czasem zatrzymując się na posiłek.W końcu docieram do Kralovej Studanki i z marszu zaczynam podjazd na Pradziada.Zatrzymuję się przy Owczarni, żeby zrobić fotkę szczytu Pradziada i później okazuje się, że była to dobra decyzja bo kilkanaście minut później szczyt "utonął" w chmurach i wykonanie takiej fotki byo by niemożliwe.Kiedy docieram na szczyt, koledzy już tam są.Pogoda błyskawicznie się psuje.Artur strasznie zmarzl i cały się trzęsie z zimna.Widzę, że chyba zaraz dopadnie go hipotermia.Musi przecież jeszcze zjechać z tego szczytu.Wyciągam z plecaka kurtkę kangurkę i rękawiczki z długimi palcami.Dziękuję Bogu, że zabrałem te rzeczy ze sobą.Daję je Arturowi, żeby założył.Robimy szybkie fotki pamiątkowe i uciekamy ze szczytu.Po szybkim zjeździe do Kralowej Studanki zatrzymuję się, żeby zjeść posiłek a koledzy odjeżdżają.Tego dnia już się nie spotkaliśmy.Mieliśmy wracać dokładnie tą samą drogą, którą tu przyjechalismy, jednak ja, na widok fatalnej pogody w Górach Złotych, za Żulową skręcam w prawo na Bernatice i Kamieniec Ząbkowicki.W Paczkowie wjeżdżam do rynku, żeby popatrzeć na świetnie zachowane mury obronne i baszty.Za Kamieńcem Ząbkowickim pada mi bateria w gps-ie.Włącza się on jeszcze kilkakrotnie na krótko aż w końcu pada całkiem.Klnę w żywy kamień bo przecież po to kupiłem ładowarkę solarną, która ma własny, pojemny akumulator, żeby zabezpieczyć się przed takimi zdarzeniami a nie zabrałem jej.Na szczęście mam jeszcze licznik.Będąc w Pieszycach dzwonię do Artura.Wieść, że szczęśliwie dotarli z Markiem do Świdnicy uspokaja mnie.Wiem, że do 300km braknie mi 22km.W Pieszycach jadę w kierunku wsi Kamionki ale na widok paskudnej pogody zawracam.W Burkatowie skręcam w kierunku Lubachowa i docieram prawie pod zaporę Jeziora Bystrzyckiego.Po drodze mignęła mi znajoma twarz jadącego w przeciwnym kierunku rowerzysty.To Ra1984.Ze zmęczenia zbyt późno kojarzę jego twarz.Do domu docieram z niedowierzaniem, że znowu tu jestem, że już nie muszę kręcić, wystarczy, że wejdę po schodach do domu...Jestem zmęczony i szczęśliwy.Pobiłem swój rekord długości trasy i zdobyłem Pradziada, realizując całą trasę na rowerze.Wykonałem postawione sobie zadania.Szkoda tylko, że gps nie zanotował pełnej ilości przewyższeń.Czy jeszcze kiedykolwiek zrobię taką trasę?Na razie, to nie chce mi się nawet patrzeć na rower hahaha...

Spora część fotek to kadry wycięte z filmu, który kręciłem kamerką zamontowaną na kierownicy.



Ekipa, która ruszyła na podbój Pradziada:Artur(w niebieskim) i Marek


Panorama przed Javornikiem.W oddali po lewej Pradziad


Zjazd do Javornika


Zamek w Javorniku


Pradziad coraz bliżej ale wciąż daleko...


Pierwszy parking i początek podjazdu na szczyt Pradziada


Drugi parking w drodze na szczyt...


Pogoda jest coraz gorsza, robię więc tę fotkę w obawie, że później może to już nie być możliwe.


Kadr z kamerki, skierowanej do tyłu w czasie podjazdu


Wieża zaczyna tonąć w chmurach a jeszcze przed chwilą była świetnie widoczna


Robimy sesję zdjęciową a jakaś dzielna rowerzystka właśnie zdobywa szczyt...


Po co ja polazłem w tę trawę...?


Tylko ten mały fragment gór był przez chwilkę widoczny


Uciekamy ze szczytu.W oddali Artur a po prawej Marek.ja oczywiście za nimi ;)


Ucieczka z Pradziada...


Paskudna pogoda nad Górami Złotymi i Złotym Stokiem.Tamtędy pojechali koledzy...


Baszta w Paczkowie


Jezioro Paczkowskie






Zamek w Kamieńcu Ząbkowickim


Kościół w Kamieńcu Ząbkowickim


Na zjeździe do Bielawy, widok znajomej góry jest pokrzepiający.








<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=buqtwasbgdopevuf" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>


Kategoria Czechy, 300 i więcej, 1000 mnpm i więcej