Pradziad zdobyty
-
DST
165.00km
-
Czas
08:27
-
VAVG
19.53km/h
-
VMAX
50.00km/h
-
Kalorie 6885kcal
-
Podjazdy
2550m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pomysł wyjazdu na Pradziad zawdzięczam relacji, jaką ze swojej wyprawy na tę „górkę” zamieścił Toomp. Po przeczytaniu jego relacji i ja zapragnąłem wjechać na ten szczyt, tym bardziej, że nigdy wcześniej tam nie byłem a trasa wydała mi się bardzo atrakcyjna.
Z początku planowałem całą trasę przejechać rowerem, jednak po głębszej analizie postanowiłem skorzystać z szynobusu i trasę rowerową rozpocząć w Kamieńcu Ząbkowickim.
Kiedy obudziłem się w sobotę rano, pogoda w Świdnicy nie zachęcała do wyjazdu.
-Chyba nici z dzisiejszego wypadu-myślałem patrząc posępnie na niebo usłane ciemnymi chmurami.
Pomyślałem jednak, że do Kamieńca skoczę szynobusem i najwyżej pokręcę się wokół jezior: Paczkowskiego i Otmuchowskiego, zwiedzę Paczków, w którym dawno nie byłem i jak pogoda się popsuje do reszty to wrócę szynobusem, ale jeśli pogoda się poprawi to jadę na Pradziad. Mając więc plan awaryjny, w dobrym humorze zacząłem szykować się do wyjazdu.
Trasę ze Świdnicy do Kamieńca pokonywałem rowerem wiele razy i nie miałem ochoty tego dnia marnować czasu i siły na jazdę tą nudną już dla mnie trasą. W niecałą godzinkę szynobus dowiózł mnie do Kamieńca a czas jazdy koleją umiliły mi rozmowy z ciekawymi ludźmi. W Kamieńcu pogoda była już super. Żałowałem nawet, że założyłem długie spodnie, przez co było mi za gorąco, jednak na szczycie Pradziada cieszyłem się, że je mam na sobie, bo było tam naprawdę dość chłodno tego dnia.
Od Kamieńca jednak trzeba było już kręcić a łatwo nie było. Z Byczenia do Paczkowa obłędnie nudna, prosta, wielokilometrowej długości betonowa droga, o nachyleniu 0% pozwoliła jednak na dobrą rozgrzewkę. Z Paczkowa wybrałem boczną drogę i granicę z Czechami przekroczyłem przejściem Dziewiętlice-Bernatice i dopiero przed Žulovą wjechałem na główną trasę. Jazda rowerem głównymi drogami w Czechach jest inna niż w Polsce, jechałem więc sobie bezstresowo.
Na trasie wspaniałe widoki ale też długie i strome podjazdy, miejscami dochodzące do 14%.
Tego dnia mam doskonałe samopoczucie, mimo to rozważnie pokonuję podjazdy, oszczędzając siły na później.
Daleko po prawej stronie widać szczyt Pradziad
Kiedy w oddali zobaczyłem szczyt Pradziad, zacząłem mieć wątpliwości, czy dam radę tego dnia tam wjechać...
-Przecież to jeszcze tak daleko i tak wysoko...- myślałem patrząc na odległy szczyt z wieżą-Skoro jednak Toomp dał radę, to ja też na pewno się nie wycofam.
Posuwałem się więc do przodu, odganiając precz niegodne myśli.
Cała trasa składa się z czterech wielkich podjazdów. Pierwszy podjazd do Lipová-lázně na wysokość około 564mnpm, po nim jest mały zjazd, następnie podjazd na ponad 900mnpm, następnie dość stromy zjazd, po którym trzeba podjechać już na ponad 1000mnpm, następnie zjazd do 844mnpm do Karlovej Studánki i stąd już tylko jazda w górę aż na szczyt Pradziad. Oszczędzając siły na tych , co mniejszych podjazdach, zjawiłem się w Karlovej Studánce w dość dobrej formie, na szczyt jechałem więc sobie dość żwawo, jak na moje skromne siły. Dość powiedzieć, że na wjeździe wyprzedził mnie tylko jeden rowerzysta, którego i tak przed szczytem wyprzedziłem, choć walczył dzielnie.
A to mój wjazd na Pradziad z kamery na kierownicy.
Kliknij Tu aby obejrzeć Film
Nie wiem dlaczego na blogu nie pokazuje się film, podaję więc link....
Za to na zjeździe wyprzedzali mnie wszyscy bo nie mając skłonności do ryzykanctwa, starałem się nie przekraczać 50km/h. Inni rowerzyści wyprzedzali mnie, jakbym piechotą szedł.
Na szczycie oczywiście sesja zdjęciowa.
Elektrownia
Pradziad
Ekipa rowerzystów z Polski też robiła sobie fotki. Kiedy usłyszałem że Polacy, sam zaoferowałem, że zrobię im wszystkim fotkę. Ucieszyli się, dali mi cztery swoje aparaty i z każdego musiałem cyknąć im grupową fotkę. Później wszyscy pognali na złamanie karku, wyprzedzając mnie na zjeździe do Karlovej Studánki.
Zjazd z Pradziada
Na szczycie Pradziad chłodno. Ubieram najpierw bluzę a przed zjazdem ortalionkę a i tak w Karlovej Studánce trochę mnie telepie z zimna. Cieszę się, że ubrałem te długie spodnie, choć w drodze powrotnej znów jest mi w nich za gorąco.Te trzy mocne podjazdy w drodze powrotnej dają mi się mocno we znaki ale śpieszę się, gdyż z wyliczeń wynika, że mogę nie zdążyć na ostatni szynobus z Kamieńca do Świdnicy. Jeśli nie zdążę na czas, będę musiał przejechać rowerem dodatkowo około 60km.Czuję w nogach te podjazdy i nie mam ochoty na pozaplanowe kilometry, jadę więc ile sił w nogach a wiele tych sił już nie ma. Nie ma także czasu na jedzenie, choć jeszcze coś w torbie do jedzenia jest. Mało za to mam picia...Pędzę więc do przodu, nie zapominając jednak o włączaniu kamery na zjazdach. W końcu karta pamięci w kamerze zapełnia się, więc to już koniec filmowania, teraz już tylko do przodu a czas ucieka...W Paczkowie wjeżdżam na betonówkę i staram się dociskać bo zostało już tylko pół godzinki do odjazdu szynobusu z Kamieńca... Ta betonowa droga to prawdziwy koszmar a do tego jeszcze pod wiatr. Na szczęście jej nachylenie to 0%.Jednak ja już nie mam sił, prawie nie mam już wody a język i gardło suche jak pieprz. W końcu wjeżdżam do Byczenia a tam ostatni kawałek ale pod górkę, czas jednak jest nieubłagany i do odjazdu szynobusu zostało kilka minut.
-Nie mogę przecież tak głupio przegrać tej walki- myślę sobie i ostatkiem sił cały podjazd z Byczenia do stacji kolejowej w Kamieńcu jadę na stojąco, dając z siebie wszystko co we mnie zostało. Dojeżdżam do stacji kolejowej, wchodzę na peron i w tym momencie szynobus też wjeżdża na peron, wyciągam butelkę z piciem, zostały tylko dwa łyki ale one dosłownie ratują mi życie, robi mi się trochę ciemno przed oczami, czuję skutki odwodnienia .Na pytanie jednego z czekających na pociąg, w którym miejscu przekroczyłem granicę, nie potrafię odpowiedzieć, w głowie mam kompletną pustkę. Po chwili jednak dochodzę do siebie, wsiadam do szynobusu i nareszcie mogę odpocząć. Do szynobusu wsiada też dwóch obładowanych sakwami rowerzystów, którzy jadą do Przemyśla, aby tam rozpocząć rowerową wyprawę na Ukrainę. Mam więc znowu z kim pogadać w czasie podróży. Na koniec życzę im udanej wyprawy, wysiadam z szynobusu i powoli jadę do domu.
Tak oto tego dnia mam wielką satysfakcję ze zdobycia szczytu Pradziad. A wszystko dzięki relacji, którą na swoim blogu zamieścił Toomp.
<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=ndimwqppqtsqunkq" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>
Kategoria 150 i więcej, Czechy, 1000 mnpm i więcej
komentarze