pioter50 prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

1000 mnpm i więcej

Dystans całkowity:5466.54 km (w terenie 16.00 km; 0.29%)
Czas w ruchu:74:33
Średnia prędkość:19.91 km/h
Maksymalna prędkość:66.00 km/h
Suma podjazdów:64133 m
Maks. tętno maksymalne:156 (91 %)
Maks. tętno średnie:133 (78 %)
Suma kalorii:62462 kcal
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:195.23 km i 10h 39m
Więcej statystyk

Karkonosze

  • DST 246.00km
  • Czas 11:59
  • VAVG 20.53km/h
  • Kalorie 9407kcal
  • Podjazdy 3444m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 czerwca 2012 | dodano: 23.06.2012

Wyjazd z dwoma kolegami w Karkonosze.Na trasie pokonaliśmy Przełęcz Okraj od polskiej strony, Przełęcz Karkonoską od czeskiej strony, podjazd do Karpacza pod Wang od strony Sosnówki. Przełęcz Kowarską i Rozdroże Kowarskie od strony Kowar, Przełęcz Chełmską i Strażnicze Naroże...To tak z grubsza na razie.Relacja, fotki i filmy w późniejszym terminie.

Z dużym opóźnieniem uzupełniam wpis z tej trasy.Musiałem odwiedzić rodziców, zrobić film z trasy dla siebie i kolegów a wyszedł ponad 40-minutowy film.Trzeba było też zrobić krótki filmek na Youtube, przygotować zdjęcia...

O podjeździe na Przełęcz Karkonoską od czeskiej strony myślałem już od dawna, często też rozmawialiśmy na ten temat z Markiem.Ostatnio przygotowywałem się na tego typu trasę, mając też na myśli wyjazd na Praded.Swoim zwyczajem, miałem jechać sam, jednak zadzwonił Tadeusz, kolega z którym kiedyś przejeździliśmy na rowerach kilka tysięcy kilometrów,.Powiedział, że miałby wielką ochotę pojechać na Przełęcz Okraj.Tadeusz miał bardzo długą przerwę w jeżdżeniu ze względu na stan zdrowia ale ostatnio trochę potrenował, więc zaproponowałem, żeby jechał ze mną na Okraj, ja pojadę dalej sam a on po zdobyciu Okraju, wróci do domu sam.Markowi też spodobała się trasa, więc pojechaliśmy we trzech.Kiedyś z Markiem zdobywaliśmy razem Przełęcz Karkonoską od polskiej strony, byliśmy razem w Harrachovie i paru innych miejscach, więc towarzystwo było doborowe.Pogoda i humory dopisywały, złe przygody trzymały się od nas z daleka.
We trzech bez problemu docieramy na Przełęcz Okraj, tu żegnamy Tadeusza, który z Okrajem poradził sobie znakomicie i teraz rozpoczyna powrót do domu a my z Markiem ruszamy do Vrchlabi, aby od czeskiej strony zdobyć Przełęcz Karkonoską.W Vrchlabi na lotnisku impreza na całego, samoloty wyciągają w górę szybowce a obok zawody MTB.W rynku trafiamy na wielki start następnych zawodów MTB,.W Spindleruv Mlynie też trwa jakiś festyn, trafiamy na kawalkadę polskich motocyklistów, których pozdrawiamy machając rękami, oni też nam machają, atmosfera jest fantastyczna, widoki obłędne.
Po długim podjeździe zdobywamy Przełęcz Karkonoską i tradycyjnie podjeżdżamy do schroniska Odrodzenie.Tu decydujemy, że kolejnym podjazdem od Sosnówki wjedziemy do Karpacza.Dobrze wiemy co to za podjazd bo już kiedyś razem go podjeżdżaliśmy ale własnie o to chodzi, żeby tego dnia nie szukać ułatwień.Nie jest łatwo ale dajemy radę, zjeżdżamy przez cały Karpacz i kierujemy się do Kowar.Trwa dyskusja, czy jechać przez Kamienną Górę, czy wspiąć się na Rozdroże Kowarskie.Obaj z Markiem nie mamy ochoty na powrót przez Kamienną Górę, więc wybieramy opcję trudniejszą: jazdę przez Lubawkę i Chełmsko.Trzeba będzie podjechać Szczepanów i Przełęcz Chełmską ale od początku plan zakładał, że łatwo nie będzie.
Dpoadł mnie kryzys związany z brakiem jedzenia.Zaczynam się naprawdę wlec.
W Chełmsku orientuję się, że Marek chciał by zdążyć do domu na mecz, mnie na tym nie zależy a jestem już trochę zmęczony i mam cięższy rower na mniejszych, grubszych kołach.
Proponuję, żeby Marek jechał dalej sam, bo jadąc kolarzówką, na pewno zdąży na mecz.Rozstajemy się.Marek szybko oddala się a ja zatrzymuję się na szczycie Strażniczego Naroża, zjadam spokojnie kupiony w sklepie kawał sernika, wypijam sporo napoju, łapię drugi oddech i ruszam.
Po posiłku i odpoczynku jedzie mi się o wiele lepiej.Siły powróciły.W Unisławiu decyduję się na jazdę przez Wałbrzych, Kozice i Poniatów.Zawsze to kilka podjazdów więcej, choć kilometrów mniej, niż bym miał jadąc przez Rybnicę.Do domu docieram godzinę wcześniej, niż przypuszczałem.
Z najtrudniejszych tras na ten rok pozostal tylko Praded i Harrachov.Nie jestem pewien, czy w tym roku pojadę do Harrachova bo jakoś mnie tam nie ciągnie ale Praded...Myślę, że w niedługim czasie przyjdzie mi się zmieżyć z trasą na Pradziada.Właśnie rozmawialiśmy z Markiem o wyjeździe na Pradziada.Szykuje się nam kolejna trudna trasa, którą pewnie niedługo zrealizujemy.


No to wyruszamy...








Tadeusz wjeżdża na Przełęcz Kowarską










Dziękujemy Tadeuszowi za towarzystwo i dalej jedziemy już tylko z Markiem


Robimy sobie pamiątkową fotkę z czeskim bikerem


Jak będziemy w wieku tego czeskiego bikera tak podjeżdżać Okraj jak on, to to będzie prawdziwy sukces


Zjazd z Okraju do Czech




Pałac w Vrchlabi


Ratusz w Vrchlabi


Krakonos na starcie maratonu MTB w Vrchlabi


W rynku Vrchlabi trafiamy na start maratonu MTB



Spindleruv Mlyn.Widok na Karkonosze


Spindleruv Mlyn.Marek fotografuje fantastyczny widok Karkonoszy


Schronisko "Odrodzenie".I znowu mnie tu przyniosło...


Marek też się cieszy, że znowu tu jest


Z Markiem na przełęczy Karkonoskiej.Pokonaliśmy Królową z obu stron




Widok z Przełęczy Karkonoskiej na polską stronę.Słynny podjazd wydaje się jeszcze bardziej stromy, kiedy się zjeżdża, aż trudno uwierzyć, że można podjechać rowerem taką stromiznę...Zauważyłem też, że ktoś odświeżył napisy na asfalcie.I fajnie, miło się czyta napis "Wielkie brawa dla wszystkich", kiedy ostatkiem sił zdobywa się Królową Podjazdów.To naprawdę podnosi na duchu.

Film z trasy




<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=znqjvgxrgejfhjir" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>


Kategoria 200 i więcej, Czechy, 1000 mnpm i więcej, Przełęcz Karkonoska

Schronisko Na Śnieżniku

  • DST 233.00km
  • Czas 11:41
  • VAVG 19.94km/h
  • Kalorie 8306kcal
  • Podjazdy 2688m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 7 czerwca 2012 | dodano: 07.06.2012

Dotarłem dziś do Schroniska na Śnieżniku ale na szczyt postanowiłem się tym razem nie wdrapywać.Było późno, ze szczytu zszedłbym do schroniska około godz17.Było to dla mnie nie do przyjęcia.Dodatkowo sporo ludzi wchodzących na szczyt i schodzących.Uznałem, że cel rowerowy został osiągnięty.Wyżej rowerem wjechać się nie da.Przynajmniej nie moim Lincolnem.Jutro może uda mi się zamieścić jakąś fotkę i coś skrobnąć o trasie.

Opis trasy , który dziś sporządziłem nie spodobał mi się do tego stopnia, że postanowiłem go nie publikować.Fotki muszą wystarczyć.Dodam tylko, że było ciężko.Całą drogę aż do Wambierzyc miałem pod wiatr i dostałem przez ten wiatr nieźle w kość, zwłaszcza na podjazdach, których w drodze powrotnej nie brakowało.Za Wambierzycami wiatr uspokoił się. Oprócz jednej przygody z dużym psem w Wałbrzychu, kiedy to musiałem oddać strzał w powietrze, nie miałem żadnych przygód.W Czechach zaopatrzyłem się w doskonałe piwko, które za chwilę sobie wypiję za tę trasę.


Wiadukt w Kamieńcu Ząbkowickim


Wjazd do Złotego Stoku


Góry Złote, zjazd do Lądka Zdrój.Tu zginął Marian Bublewicz, kierowca rajdowy.W tym miejscu zawsze się zatrzymuję.


Stronie Śląskie widziane z podjazdu do Kletna


Tankuję wodę w źródle "Marianna" przy drodze do Jaskini Niedźwiedziej


Wejście do Jaskini Niedźwiedziej


Droga do Jaskini Niedźwiedziej


Dojazd do Schroniska Na Śnieżniku.Kadr z kamerki


Widoki ze schroniska




Nie mogłem sobie odmówić pamiątkowej fotki


Jeden z licznych strumieni


Widoki podczas zjazdu do Międzygórza




Międzygórze








Góra Igliczna z widocznym po prawej sanktuarium




Czarna Góra widziana z wjazdu do Bystrzycy Kłodzkiej


Widok na Góry Bystrzyckie podczas wyjazdu z Bystrzycy Kłodzkiej do Polanicy Zdrój




Tak sobie jeszcze pstrykam fotki...






Krzyż z czaszką.Stara Łomnica.


Krzyż z czaszką.Stara Łomnica.






Deptak w Polanicy Zdrój


Deptak w Polanicy Zdrój.Kadr z kamerki



Krzyż z czaszką na zjeździe do Wambierzyc


Krzyż z czaszką na zjeździe do Wambierzyc


Wiadukt w Wambierzycach


Broumov.W Czechach panuje moda na instalacje solarne.Pokrywa się nimi całe dachy bo pewnie czeski rząd temu sprzyja.







Tymczasem mapka trasy.

<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=gszmztohlrpehauk" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>


Kategoria 1000 mnpm i więcej, 200 i więcej

Pradziad zdobyty

  • DST 165.00km
  • Czas 08:27
  • VAVG 19.53km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Kalorie 6885kcal
  • Podjazdy 2550m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 lipca 2011 | dodano: 16.07.2011

Pomysł wyjazdu na Pradziad zawdzięczam relacji, jaką ze swojej wyprawy na tę „górkę” zamieścił Toomp. Po przeczytaniu jego relacji i ja zapragnąłem wjechać na ten szczyt, tym bardziej, że nigdy wcześniej tam nie byłem a trasa wydała mi się bardzo atrakcyjna.
Z początku planowałem całą trasę przejechać rowerem, jednak po głębszej analizie postanowiłem skorzystać z szynobusu i trasę rowerową rozpocząć w Kamieńcu Ząbkowickim.
Kiedy obudziłem się w sobotę rano, pogoda w Świdnicy nie zachęcała do wyjazdu.
-Chyba nici z dzisiejszego wypadu-myślałem patrząc posępnie na niebo usłane ciemnymi chmurami.
Pomyślałem jednak, że do Kamieńca skoczę szynobusem i najwyżej pokręcę się wokół jezior: Paczkowskiego i Otmuchowskiego, zwiedzę Paczków, w którym dawno nie byłem i jak pogoda się popsuje do reszty to wrócę szynobusem, ale jeśli pogoda się poprawi to jadę na Pradziad. Mając więc plan awaryjny, w dobrym humorze zacząłem szykować się do wyjazdu.
Trasę ze Świdnicy do Kamieńca pokonywałem rowerem wiele razy i nie miałem ochoty tego dnia marnować czasu i siły na jazdę tą nudną już dla mnie trasą. W niecałą godzinkę szynobus dowiózł mnie do Kamieńca a czas jazdy koleją umiliły mi rozmowy z ciekawymi ludźmi. W Kamieńcu pogoda była już super. Żałowałem nawet, że założyłem długie spodnie, przez co było mi za gorąco, jednak na szczycie Pradziada cieszyłem się, że je mam na sobie, bo było tam naprawdę dość chłodno tego dnia.
Od Kamieńca jednak trzeba było już kręcić a łatwo nie było. Z Byczenia do Paczkowa obłędnie nudna, prosta, wielokilometrowej długości betonowa droga, o nachyleniu 0% pozwoliła jednak na dobrą rozgrzewkę. Z Paczkowa wybrałem boczną drogę i granicę z Czechami przekroczyłem przejściem Dziewiętlice-Bernatice i dopiero przed Žulovą wjechałem na główną trasę. Jazda rowerem głównymi drogami w Czechach jest inna niż w Polsce, jechałem więc sobie bezstresowo.



Na trasie wspaniałe widoki ale też długie i strome podjazdy, miejscami dochodzące do 14%.
Tego dnia mam doskonałe samopoczucie, mimo to rozważnie pokonuję podjazdy, oszczędzając siły na później.

Daleko po prawej stronie widać szczyt Pradziad
Kiedy w oddali zobaczyłem szczyt Pradziad, zacząłem mieć wątpliwości, czy dam radę tego dnia tam wjechać...
-Przecież to jeszcze tak daleko i tak wysoko...- myślałem patrząc na odległy szczyt z wieżą-Skoro jednak Toomp dał radę, to ja też na pewno się nie wycofam.
Posuwałem się więc do przodu, odganiając precz niegodne myśli.
Cała trasa składa się z czterech wielkich podjazdów. Pierwszy podjazd do Lipová-lázně na wysokość około 564mnpm, po nim jest mały zjazd, następnie podjazd na ponad 900mnpm, następnie dość stromy zjazd, po którym trzeba podjechać już na ponad 1000mnpm, następnie zjazd do 844mnpm do Karlovej Studánki i stąd już tylko jazda w górę aż na szczyt Pradziad. Oszczędzając siły na tych , co mniejszych podjazdach, zjawiłem się w Karlovej Studánce w dość dobrej formie, na szczyt jechałem więc sobie dość żwawo, jak na moje skromne siły. Dość powiedzieć, że na wjeździe wyprzedził mnie tylko jeden rowerzysta, którego i tak przed szczytem wyprzedziłem, choć walczył dzielnie.

A to mój wjazd na Pradziad z kamery na kierownicy.

Kliknij Tu aby obejrzeć Film

Nie wiem dlaczego na blogu nie pokazuje się film, podaję więc link....


Za to na zjeździe wyprzedzali mnie wszyscy bo nie mając skłonności do ryzykanctwa, starałem się nie przekraczać 50km/h. Inni rowerzyści wyprzedzali mnie, jakbym piechotą szedł.

Na szczycie oczywiście sesja zdjęciowa.






Elektrownia

Pradziad


Ekipa rowerzystów z Polski też robiła sobie fotki. Kiedy usłyszałem że Polacy, sam zaoferowałem, że zrobię im wszystkim fotkę. Ucieszyli się, dali mi cztery swoje aparaty i z każdego musiałem cyknąć im grupową fotkę. Później wszyscy pognali na złamanie karku, wyprzedzając mnie na zjeździe do Karlovej Studánki.

Zjazd z Pradziada

Na szczycie Pradziad chłodno. Ubieram najpierw bluzę a przed zjazdem ortalionkę a i tak w Karlovej Studánce trochę mnie telepie z zimna. Cieszę się, że ubrałem te długie spodnie, choć w drodze powrotnej znów jest mi w nich za gorąco.Te trzy mocne podjazdy w drodze powrotnej dają mi się mocno we znaki ale śpieszę się, gdyż z wyliczeń wynika, że mogę nie zdążyć na ostatni szynobus z Kamieńca do Świdnicy. Jeśli nie zdążę na czas, będę musiał przejechać rowerem dodatkowo około 60km.Czuję w nogach te podjazdy i nie mam ochoty na pozaplanowe kilometry, jadę więc ile sił w nogach a wiele tych sił już nie ma. Nie ma także czasu na jedzenie, choć jeszcze coś w torbie do jedzenia jest. Mało za to mam picia...Pędzę więc do przodu, nie zapominając jednak o włączaniu kamery na zjazdach. W końcu karta pamięci w kamerze zapełnia się, więc to już koniec filmowania, teraz już tylko do przodu a czas ucieka...W Paczkowie wjeżdżam na betonówkę i staram się dociskać bo zostało już tylko pół godzinki do odjazdu szynobusu z Kamieńca... Ta betonowa droga to prawdziwy koszmar a do tego jeszcze pod wiatr. Na szczęście jej nachylenie to 0%.Jednak ja już nie mam sił, prawie nie mam już wody a język i gardło suche jak pieprz. W końcu wjeżdżam do Byczenia a tam ostatni kawałek ale pod górkę, czas jednak jest nieubłagany i do odjazdu szynobusu zostało kilka minut.
-Nie mogę przecież tak głupio przegrać tej walki- myślę sobie i ostatkiem sił cały podjazd z Byczenia do stacji kolejowej w Kamieńcu jadę na stojąco, dając z siebie wszystko co we mnie zostało. Dojeżdżam do stacji kolejowej, wchodzę na peron i w tym momencie szynobus też wjeżdża na peron, wyciągam butelkę z piciem, zostały tylko dwa łyki ale one dosłownie ratują mi życie, robi mi się trochę ciemno przed oczami, czuję skutki odwodnienia .Na pytanie jednego z czekających na pociąg, w którym miejscu przekroczyłem granicę, nie potrafię odpowiedzieć, w głowie mam kompletną pustkę. Po chwili jednak dochodzę do siebie, wsiadam do szynobusu i nareszcie mogę odpocząć. Do szynobusu wsiada też dwóch obładowanych sakwami rowerzystów, którzy jadą do Przemyśla, aby tam rozpocząć rowerową wyprawę na Ukrainę. Mam więc znowu z kim pogadać w czasie podróży. Na koniec życzę im udanej wyprawy, wysiadam z szynobusu i powoli jadę do domu.
Tak oto tego dnia mam wielką satysfakcję ze zdobycia szczytu Pradziad. A wszystko dzięki relacji, którą na swoim blogu zamieścił Toomp.


<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=ndimwqppqtsqunkq" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>


Kategoria 150 i więcej, Czechy, 1000 mnpm i więcej

Przełęcz Karkonoska zdobyta

  • DST 229.00km
  • Czas 11:00
  • VAVG 20.82km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Kalorie 7675kcal
  • Podjazdy 2670m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 czerwca 2011 | dodano: 11.06.2011

Wyjazd na Przełęcz Karkonoską od zeszłego roku stał się obowiązującym, corocznym wyjazdem i jest przeze mnie traktowany jak święto, więc w całości musi być zrealizowany na rowerze.
Do ostatniej jednak chwili nie byłem pewien, czy pojadę tam tego dnia bo wielką chęć miałem jechać do Srebrnej Góry, gdzie właśnie w tym dniu było Święto Twierdzy i inscenizacja bitwy z 1807 roku. W Srebrnej Górze organizowane są przemarsze zabytkowych wojsk, musztra, zwiedzanie obozu zabytkowych wojsk a sama inscenizacja bitwy to naprawdę gratka.
Kto tego nie widział, powinien tam pojechać i zobaczyć tę imprezę. W przyszłym roku oczywiście.


Sobota rano, pobudka o 3:45.Gdzieś na pewno pojadę, tylko gdzie...?Zaczynam szykować śniadanie, picie i jedzenie na drogę, nie wiem tylko jeszcze jakie mapy wezmę w drogę.
Jem spokojnie śniadanie i w pewnym momencie wewnętrznie czuję, że to właśnie teraz jest czas na zdobycie Przełęczy Karkonoskiej. Jestem tego pewien, jak niczego na świecie.
Szybka analiza prognoz pogody.
-Aaach, ta pogoda...-nigdy nie ma pewności jaka będzie, o czym przekonałem się, kiedy w drodze powrotnej dopadł mnie przelotny deszcz w Kralovcu.
Przygotowania zaczynają nabierać tempa bo czasu niewiele, na godz 6 wyznaczam sobie moment wyjazdu. Mam jednak poślizg czasowy i udaje mi się wyjechać o 7:30.
-Wjazd na Przełęcz będzie bolesny- pomyślałem sobie, wyciągając rower z piwnicy, bo jak zwykle napchałem w sakwy masę niepotrzebnych rzeczy.
Jadę sobie spokojnie, mijając kolejne miejscowości, kiedy jednak znalazłem się w Starych Bogaczowicach, za płotem jednego z gospodarstw ujadają na mnie dwa duże psy.
Nie zwracam na to szczególnej uwagi, jednak kątem oka widzę, że biegną wzdłuż ogrodzenia, na końcu którego dostrzegam dużą dziurę.
-Przejdą przez dziurę?-zastanawiam się, ale krótko, bo właśnie przeszły i ruszają do wściekłego ataku. Sięgam po puszkę z gazem na psy, wyczekuję dogodnego momentu.
-ACHTUNG!!Halt!!- wołam gardłowo, nieznoszącym sprzeciwu, pewnym siebie głosem, jednocześnie wymownie kierując gaz w kierunku zbliżających się psów. Nie ma we mnie cienia strachu i pewnie psy to wyczuwają bo zatrzymują się gwałtownie i choć jeszcze szczekają to już nie biegną za mną. Miejscowi patrzą na mnie ze zdumieniem. Pewnie nigdy nie widzieli, żeby ktoś w taki sposób bronił się przed psami. Ja też dopiero od niedawna stosuję tę metodę. Nawet nie odwracam się za siebie, okazując psom lekceważenie. One dobrze to rozumieją.
Za chwilę śmieję się na głos na myśl, że nic tak dobrze nie działa na psy jak niemiecki język.
Myślę sobie, że na polskich kierowców, niemiecka policja, mówiąca wyłącznie w języku niemieckim też by doskonale skutkowała.
Dalsza podróż przebiegała już bez podobnych przygód. Zjeżdżając z Krzełęczy Kowarskiej do Kowar zatrzymuję się, żeby cyknąć fotkę miasta.

Kowary


Ucinam sobie przy okazji pogawędkę z miejscowym bikerem, który jedzie na Przełęcz Okraj bo akurat odbywa się tam festyn organizowany we współpracy miast Kowary i czeska Mala Upa.Mnie jednak nie festyny w głowie, przecież zrezygnowałem z piątkowej , zakładowej imprezy, aby w sobotę móc pojechać gdzieś dalej.

Śnieżka
Karpacz

Zalew Sosnówka i góra z zamkiem Chojnik
Zalew sosnówka.Pogoda nad Karkonoszami nie jest pewna

Nad Karkonoszami pogoda nie jest już taka piękna. Widać sporo czarnych chmur, które mogą mi sprawić psikusa. Jadę jednak dalej, słuchając fajnych utworów z mp3-ki. Najważniejsze, że nastrój mam dobry i po dotarciu do Sosnówki nie czuję w ogóle przejechanych kilometrów i podjazdów.
Przystanek tramwajowy? ;) w Podgórzynie
Podgórzyn

Od Podgórzyna jest już coraz bardziej stromo.
Widać to wielu trenujących kolarzy i turystów na rowerach. W Podgórzynie na podjeździe wyprzedza mnie gość na kolarzówce. Jeszcze kilka lat temu nie darowałbym mu a dzisiaj nie rusza mnie to. Mam swoje cele, swoje tempo i jeszcze masę kilometrów do przejechania a on pewnie miejscowy i pewnie na przełęcz Karkonoską nie jedzie. Niechaj więc sobie jedzie zdrów.
Dojeżdżam do ostatniego, najgorszego odcinka podjazdu. Stoi tu spora grupa bikerów na góralach, wymieniamy pozdrowienia, przez chwilę ze zdziwieniem patrzą, kiedy zaczynam podjazd w kierunku przełęczy. Możliwe, że zdziwienie ich wywołuje mój załadowany rower...
Początek tego 4,5 kilometrowego podjazdu jest naprawdę stromy i wywołuje moje wątpliwości, czy dam radę...
Jednak spojrzenia i komentarze pieszych turystów sprawiają, że nie mogę się cofnąć, nie mogę się zatrzymać a tym bardziej zrezygnować.


Droga na Przełęcz Karkonoską
Droga na przełęcz Karkonoską

Końcówka 500 metrów jednak jest masakryczna. Mijam tu dwie dziewczyny, które ledwo idą.
Co kilka metrów zatrzymują się, żeby odpocząć. Widać, że mają dość.
-Dziewczyny, już jest niedaleko, damy radę- dodaję im otuchy, choć sam mam już dość.
-Naprawdę?- woła jedna z nadzieją w głosie.
-Kierujcie się hasłami napisanymi na drodze, na końcu pisze:”Wielkie brawa dla wszystkich”-śmieją się, ja też.
Na ostatnich 300 metrach przed szczytem nie jest mi już do śmiechu, mam chęć zejść z roweru, choć wiem, że to absurd i porażka. Zaczynam się modlić o wsparcie bo nóg już nie czuję i w końcu jakoś daję radę, pokonuję najgorszą stromiznę i docieram na szczyt przełęczy. Jednak nie zatrzymuję się ani na sekundę, skręcam w lewo do schroniska „Odrodzenie” bo dla mnie właśnie tam kończy się podjazd. Docieram szczęśliwy do schroniska, zatrzymuję się, robię fotki. Nie dowierzam, że znowu mi się udało, że znowu tu jestem.
Przy schronisku "Odrodzenie", które jest powyżej przełęczy
Schronisko "Odrodzenie"
Trochę widoków z okolic Przełęczy Karkonoskiej



Spindlerova Bouda
Zjeżdżam na przełęcz, tu też pamiątkowa fotka bo może to ostatni raz...

Przez chwilę zastanawiam się nad dalszą trasą.W zeszłym roku obiecałem sobie, że powrót będzie przez Czechy. Pogoda nie jest za piękna ale decyduję się. W Vrchlabi nie byłem nigdy, w Spindlerów Mlynie też nie. Zjeżdżam więc do Czech.
Po czeskiej stronie Przełęczy Karkonoskiej
Jazda wśród takich widoków to prawdziwa przyjemność.
Po drodze Spindlerów Mlyn.
Droga do Vrchlabi

Następnie Vrchlabi. Jadę główną drogą, aby dojechać do drogi nr14, którą zamierzam dotrzeć do Trutnova. Widzę jednak, że muszę zjechać do miasteczka bo Vrchlabi to prawdziwie bajkowe miasteczko. Trochę zwiedzam, wałęsając się po uliczkach miasta, robię fotki i jadę dalej.
Fotki z Vrchlabi
Czasu mało a droga daleka i po górach.
Muszę powiedzieć, że GPS sprawdził mi się doskonale , bo choć nie mam w nim mapy Czech a tylko bazową Europy, to jednak cały czas wiedziałem dokładnie gdzie jestem i mogłem spokojnie zwiedzać Vrchlabi, nie obawiając się, że później będę szukał drogi wyjazdowej do Trutnova.
Droga z Vrchalbi do Mladych Buków, w większości pod górkę, ciągnie mi się strasznie.
Nie spodziewałem się tutaj takich podjazdów. Zdobycie Przełęczy Karkonoskiej kosztowało mnie trochę i teraz każda górka daje mi w kość. Jadę więc sobie spokojnie do momentu, kiedy oglądając się za siebie widzę, że dwóch czeskich bikerów na góralach po prostu próbuje mnie dojść.
Ubrani w jednakowe stroje i kaski, na jednakowych rowerach, pochyleni nisko kręcą, dając sobie co chwilę zmiany. Coś ukłuło mnie w serce...
-Czas na obronę flagi- pomyślałem sobie. Sił już co prawda niewiele ale spróbuję nie dać tanio skóry.
Stanąłem więc na pedały i na „stojaku” pokonywałem całe wzniesienia, na zjazdach łapiąc oddech, jak ryba wyciągnięta z wody. Tak się składa, że od dwóch miesięcy trenowałem sobie podjazdy na „stojaku”, pokonując tym sposobem całe wzniesienia. Oglądając się za siebie widziałem, że moi czescy koledzy są coraz dalej ode mnie, w końcu straciłem z nimi kontakt wzrokowy.
-Może gdzieś skręcili- pomyślałem sobie.- w każdym razie, flagę obroniłem.
Dodało mi to sił i optymizmu, dotarłem wreszcie do Mladych Buków i od tego miejsca była już wspaniała trasa do Trutnova, którą pokonałem dość szybko z racji tego, że to zjazd.
Przy drodze do Trutnova stoi wielka ciężarówka, sprzedają truskawki.
Na tablicy napis:”Cerstve truskavki z Czech”.
-Czesi to dziwny naród- pomyślałem- w Polsce nikt nie kupiłby czerstwych truskawek ;)



W Trutnovie wejście do rynku tylko za opłatą bo trwa tu akurat jakiś piwny festyn.
Kapela gra wyłącznie czeską muzykę a ludzie piją wyłącznie czeskie piwo.
-No pewnie, że czeskie- śmieję się do siebie- jest przecież najlepsze.
Droga do rynku w Trutnovie

Wracam na trasę w kierunku przejścia granicznego Kralovec-Lubawka.Ciągnie mi się ta trasa bo to kawał drogi i prawie wyłącznie podjazd. Nie ostatni jednak tego dnia. Na trasie tej zaczyna padać deszcz.
-No tak, psy już mnie goniły, tylko deszczu mi brakuje do kompletu atrakcji- myślę sobie.
Patrząc na niebo widzę, że jadę w sam środek wielkich chmur. Zabezpieczam tylko kamerę, wyciągając z niej akumulator. Nie będzie więcej fotek dzisiaj bo deszcz i czasu już niewiele...
Jakoś jednak w Kralovcu, chmury rozpierzchły się i dalej była już ładna pogoda.
Na wyjeździe z Lubawki dopada mnie pragnienie, w bidonie mam już tylko resztki kakao z miodem, które zaczęło już cuchnąć.
-Pewnie już jakaś bakteria założyła w nim kolonię- pomyślałem.
Zatkałem nos i wypiłem.

Podjazd pod Przełęcz Strażnicze Naroże w Chełmsku nie zrobił na mnie wrażenia, choć obawiałem się go najbardziej tego dnia. Spokojnie dojechałem sobie do Mieroszowa a w Unisławiu udało mi się kupić wodę mineralną, której od razu wypiłem pół butelki. Ostatni podjazd z Unisławia do Rybnicy Leśnej poszedł jak z nut. Teraz już tylko Do Zagórza...Zjeżdżając z zapory jeziora w Lubachowie widzę, że pod górkę idzie starszy gość ubrany w strój kolarski, prowadzi kolarzówkę.
-Nie daje rady podjechać pod taką górkę?- myślę sobie, lecz za chwilkę zastanawiam się, że przecież może kiedyś przyjdzie dzień, że i ja będę prowadził tu rower, choć teraz właśnie wracam z najostrzejszego podjazdu szosowego. Pozdrowiłem więc go przyjaźnie gestem ręki i pojechałem już bez przygód do domu.
Dopiero wchodząc na swoje 4 piętro poczułem trudy tego dnia bo prawe kolano dało sygnał, że ma dość. W niedzielę dam porządny wypoczynek całemu organizmowi. W pełni na to zasłużył.


Kategoria 1000 mnpm i więcej, 200 i więcej, Czechy, Przełęcz Karkonoska

Śnieżnik zdobyty

  • DST 159.00km
  • Teren 16.00km
  • Czas 08:55
  • VAVG 17.83km/h
  • VMAX 46.60km/h
  • Kalorie 5449kcal
  • Podjazdy 1977m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 czerwca 2011 | dodano: 04.06.2011

Zapowiedzi pogody od kilku dni są korzystne, aby wreszcie zrealizować plan zdobycia Śnieżnika.
Kiedy jednak w sobotę rano spoglądam na mój ulubiony portal pogodowy, ze zdumieniem widzę chmury i deszcz w Kotlinie Kłodzkiej. Szybko przeglądam kolejne portale pogodowe, na jednym z nich ocena wystąpienia deszczu wynosi 5-15%.Na zdjęciach satelitarnych w interesującym mnie regionie widać sporo chmur. Waham się, czy nie zmienić kierunku.
-Jakoś to będzie, muszę mieć wreszcie ten Śnieżnik, jakąś cenę przecież trzeba za to zapłacić- myślę sobie i decyduję się na wyjazd. Wreszcie jadę.
Wyjeżdżając z Lutomii przypominam sobie, że kilka dni temu w samochodowym wypadku zginęło na tej drodze dwóch mężczyzn. Miejsce wypadku błyskawicznie zarosło trawą a kierowcy w dalszym ciągu dają tutaj upust ułańskiej fantazji. Policji, która powinna studzić owe fantazje kierowców oczywiście nigdzie nie widać. Przyjadą jak trzeba będzie trupy pozbierać.
Który to już raz w tym roku mijam Srebrną Górę...nie chce mi się liczyć , cykam tylko fotkę twierdzy i jadę dalej.
W Budzowie w głębi pól stoi sobie stary wiatrak, właściwie to już ruina ale fotkę strzelam.
Pogoda jest piękna, mam sporo czasu a akumulator w kamerze pozwala zrobić 2000 zdjęć a może więcej...
Od Budzowa śliczny nowiutki asfalt, samochodów jak na lekarstwo a do tego wielokilometrowy zjazd. Fajna jazda ale wiem, że później trzeba będzie ostro podjeżdżać. Przed Złotym Stokiem tracę sporo czasu na rozmowie telefonicznej z zięciem. Spoglądając na Góry Złote, dostrzegam charakterystyczną, małą chmurę. Wiem, że mimo iż jest niewielka to jednak jest to burzowa chmura...
Przejazd przed Góry Złote poszedł mi jakoś tak fajnie, bez większego wysiłku. Kiedy jednak wyjechałem z lasu, zobaczyłem, że nad całym masywem Śnieżnika wiszą czarne chmury.
Odwrót jednak nie wchodzi w grę, najwyżej nie zdobędę szczytu, przejadę przez Przełęcz Śnieżnicką i zjadę do Międzygórza. Pewnie trochę zmoknę...Taki jest plan awaryjny.
Lądek Zdrój, Stronie Śląskie, jazda do Kletna i Jaskini Niedźwiedziej. W Stroniu, na ścieżce rowerowej parkuje chyba z dziesięć samochodów, ale do tego już zdążyłem przywyknąć, miejscowa policja pewnie też...
Przy źródełku Marianna szybko uzupełniam zapas wody i jadę dalej a właściwie wyżej.
Przy Jaskini Niedźwiedziej kończy się asfalt i zaczyna jazda szutrem. Nachylenia podjazdu 10-16%
Ciągnie mi się ten podjazd niesamowicie, ale Śnieżnik to nie Wielka Sowa, tutaj wszędzie jest dalej i wyżej. Podobają mi się te szutrowe drogi w Masywie Śnieżnika. Są szerokie i pozbawione wielkich kamieni, fajnie się po nich jedzie rowerkiem. Od Przełęczy Śnieżnickiej tłumy ludzi wspinają się w kierunku szczytu, jest też wielu rowerzystów, większość z nich to jednak Czesi.
Cała czeska rodzina zjeżdża właśnie ze szczytu. Najmłodsza dziewczynka miała może z 9 lat...
Na tandemie od schroniska jedzie też chłopak z dziewczyną, oczywiście też Czesi.
Czesi to zapaleni rowerzyści, jeżdżą całymi rodzinami, ale żeby z takimi dzieciakami na Śnieżnik jechać rowerami...Nawet mnie to zdumiało, choć w Czechach wiele już widziałem.
Piesi turyści zachowują się bardzo przyjaźnie, szybko robiąc miejsce przejazdu, dziękuję im za każdym razem. Jestem zwolennikiem budowania przyjaznej atmosfery między ludźmi nie tylko w górach , ale też na drogach asfaltowych, wobec kierowców samochodów. Nawet wobec agresorów zachowuję się uprzejmie i przyjaźnie, co często powoduje, że są zdumieni a następnie zmieniają zachowanie widząc, że ich agresja trafia w próżnię. Musimy przecież jakoś współistnieć na drogach a rower nie ma szans w starciu z samochodem, więc lepiej nie podnosić adrenaliny kierowców.

Dojeżdżam do „Schroniska na Śnieżniku”.
Pogoda jest bardzo niestabilna, kręcą się te burzowe chmury, więc zastanawiam się, czy na zdobyciu schroniska nie poprzestać. Byłoby mi jednak trochę przykro zrezygnować ze zdobycia szczytu, kiedy jestem już tak blisko, więc po chwili wahania zaczynam wspinaczkę po najgorszym odcinku trasy. Kto był choć raz na Śnieżniku, ten wie jak wygląda odcinek drogi ze schroniska na szczyt. Są tam miejsca, które można pokonać jedynie niosąc rower.


Wreszcie docieram na szczyt. Znowu tu jestem.
Kilka fotek i powrót bo pogoda naprawdę straszy. Zaczyna się ból w kolanie. Pomyślałem, że na zjazdach trochę rozluźnią się ścięgna to ból ustąpi. W końcu zjazd jest aż do końca Wilkanowa.
Kilkaset metrów poniżej Przełęczy Śnieżnickiej zaczyna padać. Zakładam ortalionkę i była to dobra decyzja bo po chwili deszcz przekształcił się w ulewę, z nieba leciały krople wody o wielkości fasoli. Turyści schronili się pod drzewami, ja nie miałem czasu na czekanie, musiałem jechać.
W ulewie jechałem do samego Międzygórza. Kiepsko wyglądało hamowanie w takich warunkach ale jakoś szczęśliwie dotarłem poza granice deszczu. W Międzygórzu już nie ma deszczu, ale widać było, że przed chwilą i tu lało bo drogą płynął rwący potok wody. Ja byłem kompletnie przemoczony. Wilgoć dostała się do sakwy, w której była kamera, więc nie robiłem więcej fotek, żeby nie uszkodzić sprzętu. Po drodze wyschłem, a dzięki ortalionce nie przewiało mnie, więc samopoczucie było ok, gdyby tylko nie ten ból w kolanie...
No i stoję bo samochody jadą.Przejazd kolejowy w Bystrzycy Kłodzkiej


Dojeżdżam do Kłodzka, ból w kolanie nie ustępuje.
Analizuję sytuację: mam przejechane ponad 150km, ponad 1900m przewyższeń, zdobyłem Snieżnik, z Kłodzka do Świdnicy jeszcze sporo kilometrów i przewyższeń, gdybym zdecydował się na dalszą jazdę, mógłbym przypłacić to kontuzją a przecież w pracy muszę być fizycznie sprawny na 110%. Nie stać mnie na kontuzje, decyduję się więc zakończyć podróż w Kłodzku, wsiąść do szynobusu i tak wrócić do domu.
Do odjazdu szynobusu mam jeszcze godzinkę, którą poświęcam na zwiedzanie Kłodzka.
W końcu jestem turystą a nie zawodnikiem, moim celem jest zwiedzanie fajnych miejsc.
Kłodzko to piękne, zabytkowe miasto. Zwiedzam więc sobie uliczki Kłodzka, rynek, docieram do twierdzy. W końcu czas na odjazd do domu. To był naprawdę udany dzień a dziś rano kolano już nie boli, co pewnie zawdzięczam prawidłowej, wczorajszej decyzji o przerwaniu jazdy. Jutro mogę iść do pracy i znów jeździć rowerem. Śnieżnik zdobyty, można więc myśleć o kolejnych celach rowerowych wojaży.

Wczoraj na Śnieżniku były chmury i widoki zamglone, pozwoliłem więc sobie pokazać kilka zeszłorocznych fotek.

Wodospad Wilczki w Międzygórzu.Fotka zrobiona w zeszłym roku.
Widok z drogi na Śnieżnik.Fotka zrobiona w zeszłym roku.
Widok ze szczytu Śnieżnika.Fotka z szeszłego roku.
Czarna Góra widziana ze szczytu Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna.
Stronie Śląskie widziane ze szczytu Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna.
Widok ze szczytu Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna.
Widok z drogi na szczyt Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna
Potok na drodze z Jaskini Niedźwiedziej do "Schroniska na Śnieżniku".Fotka zeszłoroczna
Widok ze szczytu Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna.


<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=ezjgrzljmdayptgx" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>


Kategoria 1000 mnpm i więcej, 150 i więcej

Nareszcie Okraj

  • DST 146.54km
  • Czas 07:40
  • VAVG 19.11km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • HRmax 156( 91%)
  • HRavg 133( 78%)
  • Kalorie 4645kcal
  • Podjazdy 1703m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 12 marca 2011 | dodano: 12.03.2011

Przełęcz Okraj w Karkonoszach to swego rodzaju legenda wśród rowerzystów i przynajmniej raz w roku(zazwyczaj jednak kilka razy)staram się wjechać na szczyt tej przełęczy.
Zapowiedzi pogody na sobotę były optymistyczne już od dłuższego czasu, więc dzień wcześniej upiekłem specjalnie ciasto na drogę i przygotowałem dwa bidony napoju energetycznego Azteków. Dawno temu przestałem wierzyć w batoniki i napoje energetyczne. Aztekowie wiedzieli co naprawdę jest skuteczne. Załadowałem do plecaka, kurtkę, dodatkowe rękawice, statyw, kamerę i parę innych drobiazgów. Pomny bólu pleców po ostatnim wypadzie po piwo do Czech , kiedy to w plecaku na plecach przez 55km wiozłem piwo, dzień przed wyjazdem kupiłem bagażnik na sztycę i tym razem plecaczek pojechał sobie na bagażniku. Bagażnik znacznie jednak podniósł wagę roweru a do tego plecak chyba ze 4kg...
-Łatwo nie będzie-pomyślałem sobie z dziką satysfakcją.
Pomimo wcześniejszego przygotowania, jakoś guzdrałem się i z domu wyjechałem dopiero po godz 9.
Jazda w Karkonosze to wiadomo, jazda pod górkę. Wiatr generalnie miałem boczny ale często droga ustawiała mnie pod wiatr. Moje zdumienie wzbudza nowy asfalt na zjeździe z Cieszowa i w Starych Bogaczowicach. Przez wiele lat ta droga to były same dziury. Teraz, po nowym asfalcie jedzie się naprawdę super, aż mnie korci tędy wracać, jednak w planie mam inną trasę powrotu.
Liczyłem, że w Kamiennej Górze będę na godz12 a tymczasem udało mi się tam dotrzeć o 11:10.
Przed Kamienną Górą zatrzymuję się bo widok na Karkonosze i Śnieżkę jest wspaniały. Robię kilka fotek kamerą i ruszam dalej. Fotki wychodzą fatalnie bo kamera nie bardzo nadaje się do zdjęć ale cóż, jadąc rowerem w trasę można wybrać tylko jeden aparat. Zazwyczaj jest to właśnie kamera.
Jakoś dziwnie łatwo wjeżdża mi się na Przełęcz Okraj. Myślałem, że będzie gorzej. Jednak na przełęczy jest dość chłodno, więc wyciągam z plecaka cienką ortalionkę i kurtkę , którą zakładam na ortalion. Podczas zjazdu wcale nie było mi za ciepło a kurtkę zdjąłem dopiero przed podjazdem w Szczepanowie. W ortalionce pozostaję do końca trasy bo cały czas mam pod mocny wiatr a nie chcę , aby mnie przewiało. Warto było taszczyć tę kurtkę w plecaku, naprawdę przydała się na zjeździe z Okraju.
Nie lubię wracać tą samą drogą, więc na Rozdrożu Kowarskim skręcam na Jarkowice, choć wiem, że przez to czeka mnie jazda pod mocny wiatr, oraz wymagające podjazdy w Szczepanowie, pod Strażnicze Naroże w Chełmsku Śląskim i podjazd z Unisławia Śląskiego do Rybnicy Leśnej, który jest ostatnim znaczącym podjazdem na tej trasie. Poza tym wiele mniejszych podjazdów ale też i zjazdów nie mniej atrakcyjnych nie brakuje. Znam tę trasę doskonale, więc wiem w co się pakuję , jednak atrakcyjność trasy ma znaczenie nadrzędne a trudności są do pokonania.
Kiedy dojeżdżam do ruin kościoła w Unisławiu Śląskim to czuję się jak w domu, choć do przejechania mam jeszcze około 36km.Całą drogę przejechałem bez większych przygód, jeśli nie liczyć psa, który próbował ataku w Starych Bogaczowicach i drugiego psa, który w Kowalowej też chciał mnie ścignąć. Nie uciekałem jednak, w obu przypadkach wystarczyło wywarcie presji psychologicznej. Zadziwiające, jak bardzo skuteczna jest to metoda. Myślałem, że pierwsza „górka” w tym roku powyżej 1000mnpm to będzie Wielka Sowa. Padło jednak na Okraj.
Po Okraju to już tylko Przełęcz Karkonoska jest mocniejsza ale za wcześnie jeszcze aby tam pojechać, choć i taki plan mam w głowie.


Śnieżka widoczna z Kamiennej Góry

Kamienna Góra a za nią pasmo Karkonoszy i Śnieżka

Kamienna Góra a za nią pasmo Karkonoszy

Kamieniołom w Ogorzelcu widziany z przełęczy Kowarskiej


Podjazd na Przełęcz Okraj

Widok z drogi na Przełęcz Okraj


Widok z drogi na Przełęcz Okraj

Na Przełęczy Okraj

Na Przełęczy Okraj


Na Przełęczy Okraj


Zjazd z Przełęczy Okraj


Podjazd pod Szczepanów za Miszkowicami


Droga ze Szczepanowa do Bukówki


Ruiny kościoła w Unisławiu Śląskim.Tu zaczyna się ostatni znaczący podjazd na tej trasie.


<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=isaiczwndnsnihal" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>


Kategoria 100 i więcej, 1000 mnpm i więcej

Przełęcz Karkonoska

  • DST 225.00km
  • VMAX 66.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 11 sierpnia 2010 | dodano: 16.08.2010

Pojechaliśmy na ten legendarny podjazd, na Przełęcz Karkonoską.Oczywiście, od początku do końca trasy na rowerach i oczywiście w jeden dzień całą trasę przejechaliśmy bo dla nas nie ma innej opcji.Wspaniałe widoki, po drodze sporo podjazdów, Przełęcz Karkonoska była tylko jednym z nich, choć naprawdę najtrudniejszym.Mam nadzieję jeszcze kiedyś tam pojechać.
Mapka trasy nie pokazuje drogi szutrowej, którą również jechaliśmy, nie pokazuje też małego pobłądzenia w Borowicach.
Fotki tutaj


Kategoria 1000 mnpm i więcej, 200 i więcej, Przełęcz Karkonoska

Przez Okraj do Trutnova

  • DST 212.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 3 sierpnia 2010 | dodano: 16.08.2010

Właściwie nie miałem zamiaru jechać drugi raz na Okraj w tym roku ale kolega nigdy tam nie był i chciałem pokazać mu ten kawałek gór.Pojechaliśmy więc.Okazało się jednak, że na tej trasie to nie Okraj był najtrudniejszym podjazdem, lecz droga z Chvalca do Adrspachu w Czechach.Kto nie był , niech pojedzie to się przekona.
Wycieczka oczywiście jednodniowa bo ja dłuższych nie robię a kolegi żona by nie puściła na dłużej ;) Mapka trasy
Zdjęcia można znaleźć tutaj Fotki tutaj


Kategoria 1000 mnpm i więcej, 200 i więcej, Czechy