pioter50 prowadzi tutaj blog rowerowy

Przełęcz Karkonoska zdobyta

  • DST 229.00km
  • Czas 11:00
  • VAVG 20.82km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Kalorie 7675kcal
  • Podjazdy 2670m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 czerwca 2011 | dodano: 11.06.2011

Wyjazd na Przełęcz Karkonoską od zeszłego roku stał się obowiązującym, corocznym wyjazdem i jest przeze mnie traktowany jak święto, więc w całości musi być zrealizowany na rowerze.
Do ostatniej jednak chwili nie byłem pewien, czy pojadę tam tego dnia bo wielką chęć miałem jechać do Srebrnej Góry, gdzie właśnie w tym dniu było Święto Twierdzy i inscenizacja bitwy z 1807 roku. W Srebrnej Górze organizowane są przemarsze zabytkowych wojsk, musztra, zwiedzanie obozu zabytkowych wojsk a sama inscenizacja bitwy to naprawdę gratka.
Kto tego nie widział, powinien tam pojechać i zobaczyć tę imprezę. W przyszłym roku oczywiście.


Sobota rano, pobudka o 3:45.Gdzieś na pewno pojadę, tylko gdzie...?Zaczynam szykować śniadanie, picie i jedzenie na drogę, nie wiem tylko jeszcze jakie mapy wezmę w drogę.
Jem spokojnie śniadanie i w pewnym momencie wewnętrznie czuję, że to właśnie teraz jest czas na zdobycie Przełęczy Karkonoskiej. Jestem tego pewien, jak niczego na świecie.
Szybka analiza prognoz pogody.
-Aaach, ta pogoda...-nigdy nie ma pewności jaka będzie, o czym przekonałem się, kiedy w drodze powrotnej dopadł mnie przelotny deszcz w Kralovcu.
Przygotowania zaczynają nabierać tempa bo czasu niewiele, na godz 6 wyznaczam sobie moment wyjazdu. Mam jednak poślizg czasowy i udaje mi się wyjechać o 7:30.
-Wjazd na Przełęcz będzie bolesny- pomyślałem sobie, wyciągając rower z piwnicy, bo jak zwykle napchałem w sakwy masę niepotrzebnych rzeczy.
Jadę sobie spokojnie, mijając kolejne miejscowości, kiedy jednak znalazłem się w Starych Bogaczowicach, za płotem jednego z gospodarstw ujadają na mnie dwa duże psy.
Nie zwracam na to szczególnej uwagi, jednak kątem oka widzę, że biegną wzdłuż ogrodzenia, na końcu którego dostrzegam dużą dziurę.
-Przejdą przez dziurę?-zastanawiam się, ale krótko, bo właśnie przeszły i ruszają do wściekłego ataku. Sięgam po puszkę z gazem na psy, wyczekuję dogodnego momentu.
-ACHTUNG!!Halt!!- wołam gardłowo, nieznoszącym sprzeciwu, pewnym siebie głosem, jednocześnie wymownie kierując gaz w kierunku zbliżających się psów. Nie ma we mnie cienia strachu i pewnie psy to wyczuwają bo zatrzymują się gwałtownie i choć jeszcze szczekają to już nie biegną za mną. Miejscowi patrzą na mnie ze zdumieniem. Pewnie nigdy nie widzieli, żeby ktoś w taki sposób bronił się przed psami. Ja też dopiero od niedawna stosuję tę metodę. Nawet nie odwracam się za siebie, okazując psom lekceważenie. One dobrze to rozumieją.
Za chwilę śmieję się na głos na myśl, że nic tak dobrze nie działa na psy jak niemiecki język.
Myślę sobie, że na polskich kierowców, niemiecka policja, mówiąca wyłącznie w języku niemieckim też by doskonale skutkowała.
Dalsza podróż przebiegała już bez podobnych przygód. Zjeżdżając z Krzełęczy Kowarskiej do Kowar zatrzymuję się, żeby cyknąć fotkę miasta.

Kowary


Ucinam sobie przy okazji pogawędkę z miejscowym bikerem, który jedzie na Przełęcz Okraj bo akurat odbywa się tam festyn organizowany we współpracy miast Kowary i czeska Mala Upa.Mnie jednak nie festyny w głowie, przecież zrezygnowałem z piątkowej , zakładowej imprezy, aby w sobotę móc pojechać gdzieś dalej.

Śnieżka
Karpacz

Zalew Sosnówka i góra z zamkiem Chojnik
Zalew sosnówka.Pogoda nad Karkonoszami nie jest pewna

Nad Karkonoszami pogoda nie jest już taka piękna. Widać sporo czarnych chmur, które mogą mi sprawić psikusa. Jadę jednak dalej, słuchając fajnych utworów z mp3-ki. Najważniejsze, że nastrój mam dobry i po dotarciu do Sosnówki nie czuję w ogóle przejechanych kilometrów i podjazdów.
Przystanek tramwajowy? ;) w Podgórzynie
Podgórzyn

Od Podgórzyna jest już coraz bardziej stromo.
Widać to wielu trenujących kolarzy i turystów na rowerach. W Podgórzynie na podjeździe wyprzedza mnie gość na kolarzówce. Jeszcze kilka lat temu nie darowałbym mu a dzisiaj nie rusza mnie to. Mam swoje cele, swoje tempo i jeszcze masę kilometrów do przejechania a on pewnie miejscowy i pewnie na przełęcz Karkonoską nie jedzie. Niechaj więc sobie jedzie zdrów.
Dojeżdżam do ostatniego, najgorszego odcinka podjazdu. Stoi tu spora grupa bikerów na góralach, wymieniamy pozdrowienia, przez chwilę ze zdziwieniem patrzą, kiedy zaczynam podjazd w kierunku przełęczy. Możliwe, że zdziwienie ich wywołuje mój załadowany rower...
Początek tego 4,5 kilometrowego podjazdu jest naprawdę stromy i wywołuje moje wątpliwości, czy dam radę...
Jednak spojrzenia i komentarze pieszych turystów sprawiają, że nie mogę się cofnąć, nie mogę się zatrzymać a tym bardziej zrezygnować.


Droga na Przełęcz Karkonoską
Droga na przełęcz Karkonoską

Końcówka 500 metrów jednak jest masakryczna. Mijam tu dwie dziewczyny, które ledwo idą.
Co kilka metrów zatrzymują się, żeby odpocząć. Widać, że mają dość.
-Dziewczyny, już jest niedaleko, damy radę- dodaję im otuchy, choć sam mam już dość.
-Naprawdę?- woła jedna z nadzieją w głosie.
-Kierujcie się hasłami napisanymi na drodze, na końcu pisze:”Wielkie brawa dla wszystkich”-śmieją się, ja też.
Na ostatnich 300 metrach przed szczytem nie jest mi już do śmiechu, mam chęć zejść z roweru, choć wiem, że to absurd i porażka. Zaczynam się modlić o wsparcie bo nóg już nie czuję i w końcu jakoś daję radę, pokonuję najgorszą stromiznę i docieram na szczyt przełęczy. Jednak nie zatrzymuję się ani na sekundę, skręcam w lewo do schroniska „Odrodzenie” bo dla mnie właśnie tam kończy się podjazd. Docieram szczęśliwy do schroniska, zatrzymuję się, robię fotki. Nie dowierzam, że znowu mi się udało, że znowu tu jestem.
Przy schronisku "Odrodzenie", które jest powyżej przełęczy
Schronisko "Odrodzenie"
Trochę widoków z okolic Przełęczy Karkonoskiej



Spindlerova Bouda
Zjeżdżam na przełęcz, tu też pamiątkowa fotka bo może to ostatni raz...

Przez chwilę zastanawiam się nad dalszą trasą.W zeszłym roku obiecałem sobie, że powrót będzie przez Czechy. Pogoda nie jest za piękna ale decyduję się. W Vrchlabi nie byłem nigdy, w Spindlerów Mlynie też nie. Zjeżdżam więc do Czech.
Po czeskiej stronie Przełęczy Karkonoskiej
Jazda wśród takich widoków to prawdziwa przyjemność.
Po drodze Spindlerów Mlyn.
Droga do Vrchlabi

Następnie Vrchlabi. Jadę główną drogą, aby dojechać do drogi nr14, którą zamierzam dotrzeć do Trutnova. Widzę jednak, że muszę zjechać do miasteczka bo Vrchlabi to prawdziwie bajkowe miasteczko. Trochę zwiedzam, wałęsając się po uliczkach miasta, robię fotki i jadę dalej.
Fotki z Vrchlabi
Czasu mało a droga daleka i po górach.
Muszę powiedzieć, że GPS sprawdził mi się doskonale , bo choć nie mam w nim mapy Czech a tylko bazową Europy, to jednak cały czas wiedziałem dokładnie gdzie jestem i mogłem spokojnie zwiedzać Vrchlabi, nie obawiając się, że później będę szukał drogi wyjazdowej do Trutnova.
Droga z Vrchalbi do Mladych Buków, w większości pod górkę, ciągnie mi się strasznie.
Nie spodziewałem się tutaj takich podjazdów. Zdobycie Przełęczy Karkonoskiej kosztowało mnie trochę i teraz każda górka daje mi w kość. Jadę więc sobie spokojnie do momentu, kiedy oglądając się za siebie widzę, że dwóch czeskich bikerów na góralach po prostu próbuje mnie dojść.
Ubrani w jednakowe stroje i kaski, na jednakowych rowerach, pochyleni nisko kręcą, dając sobie co chwilę zmiany. Coś ukłuło mnie w serce...
-Czas na obronę flagi- pomyślałem sobie. Sił już co prawda niewiele ale spróbuję nie dać tanio skóry.
Stanąłem więc na pedały i na „stojaku” pokonywałem całe wzniesienia, na zjazdach łapiąc oddech, jak ryba wyciągnięta z wody. Tak się składa, że od dwóch miesięcy trenowałem sobie podjazdy na „stojaku”, pokonując tym sposobem całe wzniesienia. Oglądając się za siebie widziałem, że moi czescy koledzy są coraz dalej ode mnie, w końcu straciłem z nimi kontakt wzrokowy.
-Może gdzieś skręcili- pomyślałem sobie.- w każdym razie, flagę obroniłem.
Dodało mi to sił i optymizmu, dotarłem wreszcie do Mladych Buków i od tego miejsca była już wspaniała trasa do Trutnova, którą pokonałem dość szybko z racji tego, że to zjazd.
Przy drodze do Trutnova stoi wielka ciężarówka, sprzedają truskawki.
Na tablicy napis:”Cerstve truskavki z Czech”.
-Czesi to dziwny naród- pomyślałem- w Polsce nikt nie kupiłby czerstwych truskawek ;)



W Trutnovie wejście do rynku tylko za opłatą bo trwa tu akurat jakiś piwny festyn.
Kapela gra wyłącznie czeską muzykę a ludzie piją wyłącznie czeskie piwo.
-No pewnie, że czeskie- śmieję się do siebie- jest przecież najlepsze.
Droga do rynku w Trutnovie

Wracam na trasę w kierunku przejścia granicznego Kralovec-Lubawka.Ciągnie mi się ta trasa bo to kawał drogi i prawie wyłącznie podjazd. Nie ostatni jednak tego dnia. Na trasie tej zaczyna padać deszcz.
-No tak, psy już mnie goniły, tylko deszczu mi brakuje do kompletu atrakcji- myślę sobie.
Patrząc na niebo widzę, że jadę w sam środek wielkich chmur. Zabezpieczam tylko kamerę, wyciągając z niej akumulator. Nie będzie więcej fotek dzisiaj bo deszcz i czasu już niewiele...
Jakoś jednak w Kralovcu, chmury rozpierzchły się i dalej była już ładna pogoda.
Na wyjeździe z Lubawki dopada mnie pragnienie, w bidonie mam już tylko resztki kakao z miodem, które zaczęło już cuchnąć.
-Pewnie już jakaś bakteria założyła w nim kolonię- pomyślałem.
Zatkałem nos i wypiłem.

Podjazd pod Przełęcz Strażnicze Naroże w Chełmsku nie zrobił na mnie wrażenia, choć obawiałem się go najbardziej tego dnia. Spokojnie dojechałem sobie do Mieroszowa a w Unisławiu udało mi się kupić wodę mineralną, której od razu wypiłem pół butelki. Ostatni podjazd z Unisławia do Rybnicy Leśnej poszedł jak z nut. Teraz już tylko Do Zagórza...Zjeżdżając z zapory jeziora w Lubachowie widzę, że pod górkę idzie starszy gość ubrany w strój kolarski, prowadzi kolarzówkę.
-Nie daje rady podjechać pod taką górkę?- myślę sobie, lecz za chwilkę zastanawiam się, że przecież może kiedyś przyjdzie dzień, że i ja będę prowadził tu rower, choć teraz właśnie wracam z najostrzejszego podjazdu szosowego. Pozdrowiłem więc go przyjaźnie gestem ręki i pojechałem już bez przygód do domu.
Dopiero wchodząc na swoje 4 piętro poczułem trudy tego dnia bo prawe kolano dało sygnał, że ma dość. W niedzielę dam porządny wypoczynek całemu organizmowi. W pełni na to zasłużył.


Kategoria 1000 mnpm i więcej, 200 i więcej, Czechy, Przełęcz Karkonoska


komentarze
sikorski33
| 20:59 piątek, 24 czerwca 2011 | linkuj Fotorelacja i dystans rewelka! Fajnie się czytało twój opis a najbardziej spodobała mi się obrana flagi:)
Pozdrawiam
rtut
| 21:43 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj No tylko wiesz Piotrze jak ja patrze na sumę przewyższeń Twoich dwu setek to mam wrażenie jak ja bym swoje kręcił na trenażerze prze TV a nie gdzieś w "naturze". Podziwiam.
pioter50
| 17:49 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj Toomp- większość moich decyzji wyjazdowych zapada w ostatniej chwili.Tak było i tym razem.Jestem nieprzewidywalny nawet dla samego siebie.
Rtut- Ty już zrobiłeś tyle 200-tek, że do końca roku Cię już nie dogonię.Widziałem te samochody rajdowe w czasie przejazdu nad zalewem Sosnówka.
Marek1985- ta ucieczka przed Czeskimi rowerzystami to nie było mądre z mojej strony, ale cóż, czasem i mnie poniesie.
rtut
| 19:57 niedziela, 12 czerwca 2011 | linkuj R E W E L A C J A fajny opis i cała masa fajnych zdjęć. Zazdroszczę i równocześnie podziwiam samozaparcia i siły woli i walki. Sam też jak wiesz Piotrze pokonuje samotne dystanse i dobrze wiem czym to pachnie jednak ja jeżdżę po płaskim a Ty w górach pełen podziw i szacunek. Na dodatek dobrze znam te góry i wiem jak strome miałeś podjazdy i ile czerpałeś przyjemności na zjazdach. Szkoda, że ja tak daleko mam w te góry. Jednak w sobotę wracałem A4 z Katowic do Szczecina i tak tęskno spoglądałem na południe i się zastanawiałem czy by choć autem nie pojechać na chwile w góry. Do tego jeszcze odbywał się rajd Karkonowski, który niesamowicie kusił. Jednak czekała na mnie małżonka i dzieci i odpuściłem. Może nie długo się uda...
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!