pioter50 prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

200 i więcej

Dystans całkowity:6160.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:68:45
Średnia prędkość:20.58 km/h
Maksymalna prędkość:66.00 km/h
Suma podjazdów:58124 m
Suma kalorii:56582 kcal
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:228.15 km i 11h 27m
Więcej statystyk

"Spacerek" na Przełęcz Karkonoską :))

  • DST 240.00km
  • Czas 11:51
  • VAVG 20.25km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Kalorie 7621kcal
  • Podjazdy 2684m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 | dodano: 30.04.2012

Cały dzień zajęła mi ta wyprawa, było super, choć nie do końca tak, jak to sobie wyobrażałem.Wróciłem z bardzo dużym zapasem sił, co bardzo mnie cieszy, gdyż pozwala podejmować już najbardziej ambitne plany.Na razie zamieszczę tylko mapkę i kilka fotek a resztę postaram się jutro zamieścić.


Nie bez powodu w tytule zawarłem słowo "Spacerek", ale o tym później ;)
Rano pobudka o godzinie 3:45.Zjadam śnbiadanie inne niż zwykle, wrzucam do reklamówki wszystko, co będę musiał zabrać w trasę i...
-Oj ciężka ta reklamówka- stwierdzam wychodząc z domu ale wszystko jakoś zapakowuję do torby rowerowej.Waga roweru znacznie wzrosła...Do tego jednak dawno już przywykłem.
Trudno, to co tam jest, uznaję za niezbędne.Startuję z 15 minutowym opóźnieniem, co i tak uznaję za niebywały sukces, bo często takie obsuwy bywają nawet kilkugodzinne.Gdybym był z kimś umówiony na trasę, spóźnienie było by niedopuszczalne, skoro jednak jadę sam, to bez znaczenia.
Zaczynam bardzo powoli.Przed wyjazdem miałem 2 dni regeneracyjnej przerwy w jazdach i teraz trzeba bez pośpiechu dobrze rozgrzać cały organizm bo, jak mówi przysłowie: "co po nagle to po diable". Rozgrzewka to niedoceniany przez amatorów rowerowego szaleństwa element jazdy.Zazwyczaj od razu ostro startują, na nie rozgrzanych mięśniach, stawach i ścięgnach, powodując mikropękanie tkanek i odkształcanie się źle smarowanych stawów.Później miewają kontuzje...ale mów tu takiemu mądrali to głupio się śmieje i wygłasza dziwne komunały.
Według zapowiedzi wiatr miał być dziś słabszy i rzeczywiście wiatr jest o wiele słabszy ale jest i lekko wieje od czoła.Jestem wypoczęty, wyspany i pełen optymizmu, doskonale wiem co mnie czeka.Według zapowiedzi pogody ICM, wiatr ma zmieniać kierunek tak, że całą trasę przejadę pod wiatr.Nic jednak nie jest w stanie mnie dziś zniechęcić.Nawet podoba mi się to utrudnienie.W Starych Bogaczowicach wiatr się wzmocnił a za Kamienną Górą, w drodze na Przełęcz Kowarską to już naprawdę był wicher.Nawet na zjeździe do Kowar musiałem kręcić, żeby jechać bo wiatr próbował mnie zatrzymać.Karkonosze są trochę zamglone i widać śnieg na szczytach, obawiam się więc, czy uda mi się przejechać przez przełęcz Karkonoską.Nad Zalewem Sosnówka ostatni posiłek przed Przełęczą i jazda.
Zaczynając podjazd w Podgórzynie czuję się tylko rozgrzany, zero jakich kolwiek objawów zmęczenia, więc na podjeździe szybko wpadam w swój rytm i jedzie mi się doskonale a tymczasem z każdym kilometrem jest coraz bardziej stromo.Przejeżdżam Podgórzyn, Przesiekę, wjeżdżam na leśny asfalt.Sporo turystów człapie dziś w kierunku przełęczy.Na rowerze jedzie młoda kobieta z dzieckiem na tylnim siodełku, zamieniamy kilka słów, okazuje się, że jedzie z Jeleniej Góry.Wyrażam podziw i życzę miłego dnia obojgu.
-Przepraszam, przepraszam- z uśmiechem mówię do turystów, którzy uprzejmie ustępują mi miejsca.
-Tylko przejadę i już mnie nie ma- mówię, śmieją się i żartują.Miła atmosfera, dzięki której jedzie mi się jeszcze lżej a przecież tu już jest 23%...
Pod górkę idzie małżeństwo z psem., który idzie luzem.
-Może gdyby piesek zechciał mnie pogonić, to i czas miał bym lepszy pod tę górę-mówię do właścicieli psa.
-On ma już dość tej góry, ledwo już idzie-odpowiada właściciel psa, śmiejąc się a pies tylko popatrzył na mnie smutnymi oczyma.
No tak, jest gorąco i pod ostrą górkę, więc psu pewnie nawet na myśl by nie przyszła gonitwa za rowerzystą, choć wyglądał mi na takiego, który lubi tę zabawę.
Tymczasem dojeżdżam do skrzyżowania i nie zatrzymując się wjeżdżam na ostry podjazd zamkniętego dla ruchu samochodowego odcinka , skąd już tylko 4500metrów dzieli mnie od szczytu Przełęczy.Jest to jednak najgorsze 4500metrów asfaltowego podjazdu na tej trasie.Od samego początku robi się 27%.Drwale przy drodze tną piłami spalinowymi grube konary ściętych drzew.
-Jakbyście mi pożyczyli taki silnik to może było by mi łatwiej wjechać!- wołam do drwali
-W drodze powrotnej oddam- obiecuję a oni śmieją się, machamy sobie rękami pozdrowienie i jadę dalej.
Nie zamierzam jednak tędy wracać.Według planu, mój powrót ma być przez Czechy.
Od początku jest ostro pod górę, trzeba przed podjazdem ustawić właściwe przełożenie bo gdyby na podjeździe, przy zmianie biegów coś poszło nie tak, rower zatrzymał by się i trzeba by wrócić do początku podjazdu bo pod taką stromiznę i przy tak wąskiej drodze byłby problem z ponownym startem.
Po jakimś czasie stromizna wypłaszcza się i robi się 14-16% , co naprawdę wydaje się być płaskim podjazdem.Czuję się wyśmienicie, słychać tylko śpiew ptaków i szum górskiego strumienia, nie ma tu żadnych turystów, droga jest sucha i wolna od śniegu, choć w lesie widać gho trochę.
-Ten podjazd to chyba jakiś przereklamowany jest- myślę sobie, lecz pamiętam, że ostatnie 500 metrów jest masakryczne.
Mam ostatni kilometr do przełęczy, kiedy w oddali widzę gruby śnieg na drodze.Rozjechany jest przez jakiś pojad , że koleinką udaje mi się przejechać bez problemu.Zaczynm mieć jednak obawy bo wydawało się, że dzisiejszy podjazd to będzie byłka z masłem.
W oddali jednak widzę śnieg na całości asfaltu i dwoje rowerzystów-chłopak z dziewczyną-którzy stoją przy tym śniegu i robią sobie fotki.
Dojeżdżam do nich i...
-Niech to szlag...-zakląłem, choć w dzisiejszych czasach żadne to przekleństwo.
Młodzi śmieją się, śnieg wygląda na półmetrowej grubości.nie ma szans na jazdę pod 30% po takim śniegu.Młodzi proszą, żebym im zrobił fotkę i rezygnują a ja....
-No własnie, co ja mam zrobić?-staram się zebrać myśli i podjąć szybko jakąś decyzję.
-Wracać do skrzyżowania i przez Karpacz wrócić do domu?-myślę sobie
Młodzi patrzą na mnie zaciekawieni, jaką decyzję podejmę.
Przypomniałem sobie, że najważniejsze jest, aby się nie poddać i wykonać zadanie bez względu na okoliczności.
-Przejechałem 100km żeby zdobyć przełęcz i wrócić przez Czechy, przypuszczam, że po czeskiej stronie asfalt jest wolny od śniegu.Jeden kilometr zaśnieżonej drogi, nawet pod taką górę mnie nie zatrzyma.- mówię do młodych.A co, trzeba dać młodzieży przykład, że trzeba być twardym, nie ustępować z byle powodu.
-Powodzenia i miłego dnia-mówię do młodych-Nawzajem- odpowiadają ale nie odjeżdżają.
Przygladają się zaciekawieni, czy podejdę pod tę górę.Odjeżdżają kiedy jestem już wysoko i są pewni, że nie odpuszczę.
Buty mam nieodpowiednie do takiej wspinaczki.Po tym śniegu nie da się nawet prowadzić roweru, więc zaczynam go nieść a nie jest lekki.Przydały się codzienne ćwiczenia na drążku, dzięki którym jestem sprawny ogólnie a nie tylko wyspecjalizowanym dodatkiem do roweru.Spotykam wracające z przełęczy dwie dziewczyny.Pytam o sytuację na przełęczy.Trochę śmieją się ze mnie ale mówią, że na szczycie i po czeskiej stronie asfalt jest wolny od śniegu.Potwierdzają to też spotkani następnie dwaj starsi mężczyźnie, którzy już nie smieją się a przyglądają badawczo.Pewnie pomysleli sobie, że mam nierówno pod sufitem...Pewnie coś w tym jest...nie ważne.Dla mnie najważniejsze jest, żeby dotrzeć do celu, żeby się nie poddać.W zeszłym roku dwa razy realizowałem trasę na Karkonoską i tamte podjazdy były niczym w porównaniu z tą wspinaczką po zasnieżonej, stromej drodze, z rowerem na ramieniu.Końcówka była jednak najgorsza, szedłem już bokiem, nie wiadomo było jak postawić stopy na śniegu, który momentami mięknąc na Slońcu rozpadał się pod stopami niespodziewanie.Śnieg naprawdę był głęboki, na oko miał grubość 0,5m, momentami do metra.Można bylo łatwo stracić równowagę i stoczyć się na dół.Wysiłek podczas wspinaczki na stromym, zaśnieżonym podejściu z rowerem na ramieniu był naprawdę wielki ale dałem radę, nie poddałem się i nie wycofałem i to daje mi o wiele większą satysfakcję niż zeszłoroczne podjazdy tutaj.Nagle śnieg się skończył, wsiadłem więc na rower i wjechałem na szczyt Przełęczy Karkonoskiej.Zrobiłem pamiątkowe fotki i jazda do schroniska "Odrodzenie".Znowu fotki i jazda do Czech bo większa część trasy wciąż jest przede mną.Oczywiście podczas pieszej wspinaczki gps został wyłączony i ten kilometr został odpisany od całości kilometrów tak na Garminie, jak i na Sigmie.
Zjazd przez Spindlerów Mlyn do Miasteczka Vrchlabi wiedzie nad rzeką Łabą i jest niesamowicie atrakcyjny.Jest mi dobrze znany z poprzednich wyjazdów.Przez Vrchlabi przejeżdżam nie zatrzymując się, dopiero krótki postój robię przy lotnisku za Vrchlabi.Od tej pory znowu podjazdy, choć jest też kilka razy z górki.Od Mladych Buków prosty odcinek z górki, na którym wiele razy nadrabiałem stracony czas bo tu przez wiele kilometrów jedzie się z górki i prędkość nie spadała poniżej 40km/h, jednak nie tym razem.Cały czas mam pod wiatr i prędkość jest tym razem w okolicach 30km/h i trzeba kręcić, żeby tyle mieć.Nawet czeski kolarz, który jedzie jakieś 150metrów przede mną na kolarzówce Scot, ma tę samą prędkość co ja.
W Trutnowie zatrzymiję się, aby zrobić fotkę mostu.Odwracam się przy tej czynności tyłem do roweru...Odwracam się z powrotem i obsztorcowuję w myślach swoją niefrasobliwość.
Przecież tego roweru mogło już tu nie być.Ktoś mógł go ukraść i odjechać w czasie, kiedy robiłem fotkę.Nie wolno tracić czujności na wyjeździe...
Wyjeżdżając z Trutnova mam wybór dwóch dróg.Jedna na przejście graniczne Kralovec-Lubawka, którą uważam za łatwiejszą, tym bardziej, że później z Chełmska pojechał bym szutrówką do Zdonova, omijając podjazd na Przełęcz Chełmską.Druga droga prowadzi do Adrspachu, po drodze trzeba podjechać niezwykle wyczerpujący podjazd z Chvalca do Adrspachu.Wybieram Adrspach.Podjazd rzeczywiście daje czadu ale jakoś tym razem nie wydaje mi się specjalnie uciążliwy.W poprzednich latach zawsze jednak go przeklinałem, ale zawsze wybierałem własnie tę drogę.Po podjeździe wreszcie zjazd do Adrspachu.Długo zastanawiałem się, czy za Adrspachem skręcić do Zdonova i krótszą trasą wrócić do domu, czy może zjechać do Teplic i następnie przez Mezimesti i Starostin wrócić.Kiedy jechałem przez Adrspach, z jednej karczmy mocno zapachniało mi piwem.Decyzja w sprawie powrotu mogła być więc tylko jedna.Przecież piwo mogę kupić wyłącznie w Starostinie.Mijam więc skrzyżowanie do Zdonova i jadę do Teplic a następnie do Mezimesti i Starostina.Za Teplicami jedzie kobieta na rowerze, ma ciężkie sakwy z tyłu i na przedniej sakwie mapę.Macham jej ręką pozdrowienie a ona na to..."Dzień dobry"...Polka.Okazało się, że jest z Wrocławia, była dwa tygodnie w Teplicach i teraz jedzie do Wałbrzycha, żeby zdążyć na pociąg do Wrocławia, który odjeżdża o godz 18:10.Nie wie która jest godzina.Mówię, że 17:26...Nie zdąży, szkoda wysiłku.
Odnoszę jednak wrażenie, że nie ma zbytniej ochoty na rozmowę.No cóż, ma do tego prawo.Szkoda...Życzę więc jej powodzenia i odjeżdżam.Spotykamy się jeszcze w Starostinie, gdzie zatrzymałem się aby kupić piwo ale już nie rozmawiamy.Wracam do domu przez Rybnicę.Na zjeździe do Grzmiącej znowu spotykam znajome stadko owiec, które teraz tylko filmuję.Już tak bardzo się mnie nie boją.Uważajcie jednak rowerzyści na tym zjeździe bo na tych owcach możecie się nieźle połamać.Przebiegają znienacka na drugą stronę jezdni.
Podsumowując wyjazd mogę być z siebie zadowolony.Czas więc na oceny.
Tempo jazdy wycieczkowe ale to przecież była wycieczka, więc oceny tu nie będzie :)).
Ocena na podjazdach dostateczna, pozwalająca na podjęcie się każdej, nawet najtrudniejszej trasy.Nigdzie na podjeździe od Zalewu Sosnówka się nie zatrzymałem i tak było by do szczytu przełęczy, gdyby nie zawalona sniegiem droga.Zresztą, nie muszę sobie tego udowadniać, ponieważ w zeszłym roku byłem tam dwa razy a teraz czułem się w lepszej formie niż w zeszłym roku.Ocena za długość trasy dobra, w końcu cały dzień byłem w drodze.Dodatkowym utrudnieniem był wiatr, który na całej trasie ustawiał się od czoła i na wielu odcinkach trasy, zwłaszcza górskich, był naprawdę uciążliwy.Dodatkowym utrudnieniem był upał, do którego jeszcze nie przywykłem.Mam spalone Słońcem ręce i nogi.Rowerowa opalenizna zatem już jest .Największą frajdę mam, że nie wycofałem się, choć wspinaczka z rowerem po śnieżnej stromiznie była fizycznie wyczerpująca i od strony psychiki też wymagała odpowiedniego nastawienia.Uwierzcie, że tam wyglądało to naprawdę beznadziejnie, to był mój najgorszy kilometr od wielu lat i przez to jest dla mnie wart więcej, niż cała ta trasa.Jak wcześniej wspomniałem, wróciłem ze sporym zapasem sił.Czułem się na jeszcze 100... ;)
Dodam tylko, że ci, których kusi zdobycie Przełęczy Karkonoskiej na rowerze, muszą się uzbroić w cierpliwość i poczekać, aż śnieg na ostatnim kilometrze drogi stopnieje.Jedynie od czeskiej strony jest to możliwe.W grę może wchodzić czerwiec, może druga połowa maja, jeśli będą takie upały to ten śnieg powinien stopnieć.Chyba, że ktoś zapragnie naprawdę się sprawdzić w survivalu i zdobyć przełęcz w warunkach, w jakich ja ją tym razem zdobywałem.

Mam jeszcze sporo materiału filmowego, z którego pewnie coś zmontuję, jak znajdę czas.




Tyle dzisiaj było km...


Znowu tu jestem...


Schroniska "Odrodzenie" nigdy sobie nie odpuszczam, gdybym odpuścił, wyjzad byłby nie pełny i miał bym niedosyt.To było by jak poddanie się, jak przegrana...


Widoczek ze schroniska "Odrodzenie"


Zjazd do Kowar, w oddali zamglone Karkonosze


Siedziba Towarzystwa Miłośników Kowar w Kowarach


Kowary mają nowy deptak


Zamglone Karkonosze


Zamglone Karkonosze


Zalew Sosnówka


Pół metra śniegu na drodze na Przełęcz Karkonoską


Karkonosze


Tu trzeba było nieść rower


Jednak śnieg powoli topnieje


Po wjeździe na przełęcz szybko topnieje śnieg, który oblepił mi rower


Spindlerova Bouda.Na Przełęczy Karkonoskiej asfalt jest wolny od śniegu


Schronisko "Odrodzenie"


Widoki ze schroniska "Odrodzenie"




Po czeskiej stronie...


Po czeskiej stronie


Cała masa rwących potoków przepływa pod malowniczymi mostkami na zjeździe do Spindlerovego Mlyna, co sprawia, że widoki podczas jazdy są niesamowite


Spindlerów Mlyn.Jezioro zaporowe na rzece Łabie


Spindlerów MlynZapora na jeziorze


Spindlerów Mlyn.Zapora na jeziorze


Pod zaporą...


Droga nad jeziorem


Wzburzona rzeka Łaba na zjeździe do Vrchlabi


Rzeka Łaba


Trening na Łabie


Vrchlabi


Lotnisko za Vrchlabi a w oddali Czerna Hora


Coś dla Kajmana.Krzyż z czaszką we wsi Rudnik-Javornik


Coś dla Kajmana.Krzyż z czaszką we wsi Rudnik-Javornik


Most w Trutnovie prawie jak w Pradze ;)


Trutnov


Droga wyjazdowa z Trotnova do Adrspachu.Dwa mosty kolejowe, jeden nad drugim.


Czesi lubią takie stare pojazdy.Można tam spotkać stare skody, trabanty a tu pięknie utrzymana stara Java


Ta skała na podjeździe do Chvalca zawsze mnie zdumiewa


Chvalec.Przed samym kościołem trzeba skręcić w lewo o zaczyna się najbardziej wkurzający podjazd na całej trasie


Wreszcie skały Adrspachu.Tu już czuję się jak w domu


Zjazd od schroniska "Odrodzenie"


Przejazd przez Vrchlabi


Podjazd Chvalec-Adrspach.Tu jest nachylenie 8-15% .Jak się ma już w nogach 160km to jest to najbardziej wkurzający podjazd na całej trasie


<iframe
src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=aksakliaqqotwthr" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>


Kategoria 200 i więcej, Czechy

Jezioro Pilchowickie

  • DST 200.00km
  • Czas 10:08
  • VAVG 19.74km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Kalorie 6970kcal
  • Podjazdy 2098m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | dodano: 22.08.2011

Wyjazd nad Jezioro Pilchowickie należy do moich corocznych, obowiązkowych celów wyjazdowych. Decyduję, że to właśnie dziś ten cel zrealizuję. Od rana strasznie się grzebię. Zachowuję się tak, jakbym jechał na wycieczkę do pobliskiego Zagórza a nie na 200 kilometrową trasę. Wyruszam dość późno, więc zabieram ze sobą niedawno kupioną latarkę przednią, być może będzie okazja wreszcie ją wypróbować, jeśli w drodze powrotnej zastanie mnie ciemność. Jak się później okazało, była to ze wszech miar słuszna decyzja. Od początku trasy mam dość dokuczliwy wiatr od czoła, który towarzyszył mi przez pierwsze 80km, poważnie spowalniają mi tempo jazdy. Nawet na ostrych zjazdach trzeba było kręcić, żeby wogóle jechać, więc kilometrów jakoś tak wolniutko przybywało. W miejscowości Sokola trafiam na wąską asfaltówkę, której wogóle nie mam na gps-ie, przypuszczam jednak, że pozwoli mi ona dojechać do Kwietników z pominięciem krajowej drogi nr3.Nie raz już taki eksperyment kosztował mnie dodatkowymi kilometrami, tym razem jednak, jazda nieznaną drogą opłaciła się. Od Kwietników aż do Lipy na polach niesamowity smród obornika i pył ziemi rozpylany przez potężne maszyny rolnicze, które spulchniają glebę.
Na dodatek nie da się szybko jechać bo jest pod górę i pod silny wiatr a do tego wzmagający się upał. W Lipie górki i wiatr ale przynajmniej już bez smrodu.
Z lipy do drogi krajowej nr3 potężny podjazd, wydaje się, że nie ma końca. Za Mysłowem muszę już niestety wjechać na krajową 3-kę i pokonać wielki podjazd w Kaczorowie. Ruch na tej trasie jest niesamowity, kombinuję więc, że jak tylko dotrę do zjazdu na Komarno to natychmiast ucieknę z tej drogi samochodowego szaleństwa.Z Kaczorowa zjazd i skręt na Komarno, tu wąska asfaltówka o skandalicznej nawierzchni, jednak samochodów zero. Opony mam 1,95 więc jadę sobie bezstresowo. Komarno całe rozkopane, budują kanalizację całej wsi. W pewnym miejscu koparka i wielka ciężarówka blokują całą szerokość drogi i pobocza. Kierowca uprzejmie zamyka drzwi kabiny i mówi, żebym spróbował jakoś przejść.
-Może pod ciężarówką mi się uda- myślę, patrząc na odległość między płotem posesji a ciężarówką.
Niosąc rower udaje mi się przecisnąć między ciężarówką a płotem posesji, na której niezadowolony z całej sytuacji czarny Nowofunland obszczekuje mnie zajadle. Wytłumaczyłem krótko wielkiemu psu, że chwilowo musi jakoś pogodzić się z niedogodnościami zaistniałej sytuacji, która zapewne obu nam nie jest, mnie na rękę a jemu na łapę. Wydaje się, że zrozumiał bo od tej pory już tylko poszczekiwał bez przekonania.
Za Komarnem wjeżdżam w szuter zielonego szlaku, który wiedzie przez przepiękne stawy rybne.


Stawy rybne w Komarnie





Tam spotykam nieznajomego rowerzystę, z którym ucinam sobie dłuższą pogawędkę, bo gość doskonale zna tereny i ich historię.Gość słysząc, że mam w planie stromy podjazd na Strzyżowiec, doradza abym jechał do Nielestna, gdzie nie ma podjazdów a następnie drogą wzdłuż Bobru dotrę sobie do zapory.Ten krótki podjazd do zapory niczym jest w porównaniu do ostrego, dobrze mi znanego podjazdu na Strzyżowiec, jadę więc zgodnie z radą gościa. Miał rację, droga do Nielestna i wzdłuż Bobru do zapory jest relaksowa.

Krzyż pokutny w Dziwiszowie


Pomnik żołnierzy niemieckich w Nielestnie

Na pomniku atrybuty waleczności i niezłomności niemieckich żołnierzy:stalowy hełm, bagnet, żelazny krzyż i dębowe liście

Most na rzece Bóbr w Pilchowicach

Po drodze stara stacja kolejowa, na której kręcono jedną ze scen do filmu „Jak rozpętałem Drugą Wojnę Światową”, ciekawe konstrukcje mostów i urządzenia hydrotechniczne a ponadto wspaniałe widoki. Jeden krótki, serpentynowy, ostry podjazd i wreszcie jestem na zaporze Jeziora Pilchowickiego.

Widok z zapory





Przejazd zaporą, kilka fotek i ruszam dalej bo pora późna a droga do domu daleka.
W planie był powrót przez Cieplice Zdrój, Podgórzyn i Przełęcz Kowarską, jednak późna pora powoduje, że zastanawiam się nad skróceniem trasy. Zjeżdżam do Siedlęcina i tam podejmuję ostateczną decyzję, że skrócenia trasy nie będzie. Mam dobre oświetlenie, więc nie ma powodu, mogę wrócić nawet w środku nocy. W Siedlęcinie przypomniałem sobie, ze przecież zabrałem ze sobą jedzenie i może czas coś przekąsić. Zatrzymuję się więc, robię fotkę wieży rycerskiej i zjadam co nieco...

Siedlęcin

Wieża rycerska w Siedlęcinie
Więcej na temat wieży można poczytać tu Wieża rycerska w Siedlęcinie

Znowu stromy podjazd do Siedlęcina Górnego. Nie ma rady, trzeba ten podjazd pokonać.
W Siedlęcinie Górnym przy jednym z gospodarstw stoi pies.
-No nie- myślę sobie-nie dość że upał, stromy długi podjazd, to może jeszcze scysja z psem mnie tu czeka-myślę ze złością.
Psu jednak upał też daje się widocznie we znaki bo tylko spogląda na mnie spode łba, nawet szczeknąć mu się nie chce.
-Może przed chwilą kogoś gonił i ma na razie dość?-pomyślałem trochę zawiedziony lenistwem psa.

Wreszcie zjazd, zjazd do samych Cieplic. Zauważam, że wiatr mam wreszcie w plecy, dość szybko docieram więc do Cieplic.

Cieplice Zdrój




Cieplice Zdrój

Kompletnie nie znam miasta, z pomocą gps-a docieram do deptaka, robię kilka fotek i kieruję się na Podgórzyn. Z Podgórzyna do Sosnówki i do Kowar. Przejeżdżam przez środek Kowar, przez jakąś romską dzielnicę. Cygańskie dzieciaki i kobiety chodzą po całej ulicy, biegają gadają, jadąc trzeba uważać, żeby na kogoś z nich nie wpaść. Jakaś kobieta pomaga wielkiemu Romowi ściągnąć koszulkę, Rom jest cały niebieski od tatuaży...
Wreszcie wyjeżdżam z Kowar wprost na podjazd pod Przełęcz Kowarską. Mam już przejechane 135km i trochę obawiam się tego długiego podjazdu, bo górek mam już dziś sporo za sobą a do tego jeszcze ten wiatr dał mi w kość, że o zapachu obornika nie wspomnę. Jedzie mi się jednak dobrze. Nie czuję podjazdu tak, jak się tego obawiałem i bez specjalnego trudu docieram na Przełęcz. Tu zjadam co nieco i zjazd do Kamiennej Góry. Wiatr mam w plecy, jedzie się super. W końcu należy mi się trochę lżejszej jazdy.
Przejeżdżam Kamienną Górę bez problemów.
Za Jaczkowem robi się jednak szaro, więc włączam światła, ale z przodu tylko małą migającą „pestkę” bo ja jeszcze widzę dobrze, chodzi tylko o to, aby mnie kierowcy widzieli.
Jazda przez Nowe i Stare Bogaczowice to prawdziwa przyjemność, ponieważ jest tam z góry i nowy asfalt, posuwam się więc dość szybko. Przed zjazdem do Świebodzic włączam z przodu nową latarkę bo jest już ciemno, mogę wreszcie wypróbować to cudo. Zjazd jest stromy, samochodów nie ma, włączam najostrzejszy tryb świecenia i... mam widok niemal jak w dzień, oświetlona daleko cała droga i oba pobocza, rewelacja, wprost zaniemówiłem, pruję więc na dół z pełną prędkością.
W Świebodzicach wyłączam reflektor, pozostając na migającej „pestce”. Wyjeżdżająca samochodem spod sklepu kobieta widzi, że jadę tylko ja rowerem, decyduje się wymusić mi pierwszeństwo. Szybko włączam reflektor na pełną moc, oślepiona kobieta wciska gwałtownie hamulec i przepuszcza mnie.
-A więc to naprawdę skutkuje- uśmiecham się do swoich myśli- szkoda, że tylko nocą.
Jazda przez Ciernie o tej porze to prawdziwa frajda, zero samochodów, ledwie oświetlona ulica.
W Milikowicach na wyjeździe ze wsi, przy drodze stoi duży pies. Prawie go nie widać, bo akurat w tym miejscu nie świeci żadna latarnia uliczna. Pies zobaczył mnie i do razu biegnie do ataku. Jeszcze raz mam więc okazję przetestować reflektor. Szybko wyszarpuję latarkę z uchwytu, włączam na pełną moc, kierując jednocześnie światło wprost w oczy psa. Zatrzymuje się gwałtownie, ja wyłączam całkiem reflektor i jadę dalej, oślepiony pies stoi w miejscu.
-Pewnie przez kilkanaście sekund nic nie będzie widział- myślę.
Mnie to wystarczy, żeby odjechać spokojnie.
Rzeczywiście, pies stoi na środku jezdni, jakby nie wiedział gdzie jest.
Na drodze z Komorowa do Witoszowa dosłownie egipskie ciemności, reflektor spisuje się znakomicie, pozwalając na jazdę z maksymalną prędkością. Przełączam w tryb minimalny tylko, kiedy mijam się z samochodami. Zdaję sobie sprawę z oślepiających właściwości najostrzejszego trybu reflektora. Nie chcę przecież nikogo oślepiać. Jeden z kierowców jadących z Witoszowa nie zmienił jednak świateł na mój widok i jedzie sobie na drogowych. Co tam, będzie zmieniał światła, przecież to tylko rowerzysta jedzie.
Przełączam na pełną moc świecenia, kierowca natychmiast zmienia światła na mijania, więc i ja natychmiast po tym osłabiam światło.
-Musiało zaboleć- śmieję się do siebie.
-W tym temacie skończyła się wasza bezkarność, panowie kierowcy, czas zacząć szanować rowerzystów- myślę sobie.
W całej rozciągłości nowo zakupiony reflektor zdał egzamin. Wart był swojej ceny.
Należy go jednak używać zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, ponieważ każdy kij ma dwa końce.
Z Witoszowa szybko docieram do domu, jest godzina 21:36 a liczyłem, że przed godz 22 nie uda mi się wrócić.
Zrealizowałem cały plan, przejechałem 200km po wspaniałych drogach z pięknymi widokami i zapachami, że o oborniku nie wspomnę ;). Jezioro Pilchowickie w tym roku zaliczone.








<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=ztbwshttpuhgcvxd" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>


Kategoria 200 i więcej

Świdnica-Harrachov-Świdnica

  • DST 267.00km
  • Czas 12:06
  • VAVG 22.07km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Kalorie 9047kcal
  • Podjazdy 2548m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 lipca 2011 | dodano: 09.07.2011

Od dłuższego czasu czekam na sobotę, w którą mógłbym pojechać do Harrachova i tym razem wreszcie pogoda pozwoliła na realizację mojego planu. Tak się złożyło, że dwóch kolegów również miało zamiar osiągnąć ten cel ale jadąc w odwrotnym kierunku.
-Fajnie by było móc się spotkać gdzieś na trasie- pomyślałem.
Trasę, jak zawsze, miałem zamiar pokonać samotnie, jednak los chciał inaczej. Jednemu z nich stanęły na przeszkodzie sprawy rodzinne i wyjazd musiał odwołać, drugi-Marek- nie chciał jechać sam i z żalem ale wyjazd też odwołał. Wiedziałem, że od dawna bardzo zależało mu na wyjeździe do Harrachova, więc łamiąc swoje zasady, zaproponowałem, że jak chce, może się zabrać ze mną, jednak prędkość jazdy nie będzie taka, z jaką przyzwyczaił się jeździć, ponieważ ja jeżdżę o wiele wolniej. Nie żałowałem swojej decyzji bo Marek na swojej kolarzówce, zazwyczaj jechał kilkaset metrów przede mną a czasem kilka kilometrów, co sprawiało, że i tak jechałem sobie sam, słuchając muzyki z mp3 i było fajnie.
W trasę wyjechaliśmy o godz 6 rano i dzięki temu mieliśmy spory kawał drogi spokojnej jazdy, prawie bez samochodów na jezdni.
-Popatrz, kolarz jedzie pewnie też w Karkonosze- mówi Marek, wskazując ubranego na niebiesko kolarza, kiedy stoimy pod LIDL-em w Kamiennej Górze. Tego kolarza spotkaliśmy później na Przełęczy Kowarskiej i okazało się, że to Piotrek, mój znajomy z bikestats, który właśnie tego dnia wybrał się na Przełęcz Karkonoską. Jakiego trafu trzeba, żeby spotkać znajomego z bikestats a do tego jeszcze mieszkańca Świdnicy, 60 kilometrów do domu.
Od Przełęczy Kowarskiej jedziemy więc we trzech aż do Podgórzyna, gdzie Piotrek odbija w kierunku Przesieki a my jedziemy do Szklarskiej Poręby. Na asfalcie ruch samochodów niesamowity. Większość samochodów jedzie z rowerami, na których widnieją numery startowe.
-Pewnie trwają tu jakieś zawody- pomyślałem.
Rzeczywiście, na trasie w Piechowicach i Szklarskiej Porębie widać jadących na rowerach zawodników. Trwał tam pewnie jakiś maraton rowerowy.
Droga do Szklarskiej Poręby

Jazda główną drogą przez Szklarską Porębę do Jakuszyc nie jest przyjemna ze względu na niesamowity ruch samochodów. Zatrzymuję się, aby zrobić fotkę a później przez dłuższy czas nie mogę się włączyć do ruchu.

Podobnie później, kiedy zatrzymuję się aby kupić wodę. W tym czasie Marek, który i tak jechał szybciej, znika mi z pola widzenia i spotykamy się dopiero w Jakuszycach.

W Jakuszycach 5 minut przerwy, robimy kilka fotek i zjeżdżamy do Harrachova.
Jakuszyce
Jakuszyce


Zwiedzamy Harrachov, z podziwem oglądamy skocznie narciarskie.

Piękne są tu widoki ale czas na jazdę bo przed nami jeszcze większość dystansu.


Jedziemy, jedziemy, jedziemy...to w zasadzie jedyna czynność, którą zajmujemy się tego dnia :)

Widoki podczas zjazdu nad rzeką Izerą(Jizera).





Podjazd przed Vrchlabi
Liczyliśmy, że od Harrachova aż do Vrchlabi będzie wyłącznie z górki, jednak przed samym Vrchlabi zaskakuje nas długi podjazd.

Cerna Hora
Zjazd do Vrchlabi

Na lotnisku w Vrchlabi trwają pokazy szybowców i zawody rowerów górskich. My jednak nie zatrzymujemy się nigdzie.
Od Vrchlabi do Mladych Buków jest trochę pod górę i trochę z góry, od Mladych Buków do Trutnova droga już lajtowa, która po karkonoskich trudach należy się nam , jak psu buda.
Przejeżdżamy przez Trutnov bez zatrzymywania się, obierając kierunek na Adrspach.
Z Trutnova do Chvalca jedzie się całkiem nieźle, mimo że pod górkę.

Twór skalny na trasie z Trutnova do Chvalca.

Widok z podjazdu Chvalec-Adrspach
15% podjazd z Chvalca do Adrspachu
Od Chvalca paskudny podjazd do Adrspachu i jest to ostatni tak mocny podjazd na tej trasie, później już tylko zjazd, czasem jakiś mały podjazd bez znaczenia.
Dojeżdżamy do granicy w Starostinie, gdzie uzupełniamy zapas wody i ruszamy do domu.
Markowi się śpieszy, ostro pojechał do przodu, ja jadę sobie lajtowo, mam już dość dzisiejszej jazdy. W Rybnicy Leśnej na środku jezdni widzę sporej wielkości psa, który ugania się za samochodami. W pewnym momencie spostrzegł mnie, będzie atak.
Mam ja jednak swoje sposoby, zbliżam się powoli, kierując się wprost na psa.
-A ty co tu robisz na drodze, do domu, ale już!!-wołam do psa nie znoszącym sprzeciwu tonem.
Pies z początku nie chce zrezygnować, ujadając odbija w prawo, chce zajść mnie z boku, nie pozwalam mu na to, kieruję się znowu wprost na niego.
-Do domu, ale już!!!-wołam do psa, wskazując wyciągniętą ręką kierunek. To ważny gest dla psa.
W końcu pies nie wytrzymuje presji, odwraca się gwałtownie i ucieka w kierunku zagrody, chowa się za zakrętem, cwana bestia.. Liczy na to, że jak go minę to będzie mógł znów zaatakować. Ja jednak znam jego intencje. W dalszym ciągu jadę wprost na niego aż do bramy zagrody, w której widocznie mieszka.
-Do domu!!-nakazuję stanowczo.
Pies nie wytrzymuje, jednym, susem przeskakuje płot i ucieka daleko w głąb gospodarstwa.
Nie czuję strachu ani złości, w takich sytuacjach nie pozwalam sobie na emocje, pies ma czuć, że jestem zdecydowany ale nie zdenerwowany.
Czym innym jest pościg jakiegoś małego psa, który wywołuje tylko mój śmiech a czym innym spotkanie z dużym psem.
Z dużymi psami nie ma żartów, one znają swoją siłę i wiedzą, że są groźne, muszą czuć, że człowiek jest pewny siebie i zdecydowany, inaczej takie spotkanie może źle się skończyć.
Gdyby jednak coś poszło nie tak, zawsze jest jeszcze gaz na psy. To jednak ostateczność bo nie lubię robić krzywdy zwierzętom.
Jestem zmęczony i głodny, w domu nie mam obiadu, więc w Jugowicach zatrzymuję się w „Młynie” aby zjeść pyszne placki i dzwonię do Marka, żeby przypadkiem nigdzie na mnie nie czekał, on jednak nie miał zamiaru, no i dobrze, jesteśmy przecież blisko domu. Po skonsumowaniu placuszków z sosem i surówką, dojeżdżam sobie spokojnie do domu. Tak więc wyjazd do Harrachova i powrót przez Czechy został w tym roku zrealizowany.
Placuszki w "Młynie" wyglądają i smakują wybornie.



<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=umrypxivkhaijwjo" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>


Kategoria 200 i więcej, Czechy

Przełęcz Karkonoska zdobyta

  • DST 229.00km
  • Czas 11:00
  • VAVG 20.82km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Kalorie 7675kcal
  • Podjazdy 2670m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 czerwca 2011 | dodano: 11.06.2011

Wyjazd na Przełęcz Karkonoską od zeszłego roku stał się obowiązującym, corocznym wyjazdem i jest przeze mnie traktowany jak święto, więc w całości musi być zrealizowany na rowerze.
Do ostatniej jednak chwili nie byłem pewien, czy pojadę tam tego dnia bo wielką chęć miałem jechać do Srebrnej Góry, gdzie właśnie w tym dniu było Święto Twierdzy i inscenizacja bitwy z 1807 roku. W Srebrnej Górze organizowane są przemarsze zabytkowych wojsk, musztra, zwiedzanie obozu zabytkowych wojsk a sama inscenizacja bitwy to naprawdę gratka.
Kto tego nie widział, powinien tam pojechać i zobaczyć tę imprezę. W przyszłym roku oczywiście.


Sobota rano, pobudka o 3:45.Gdzieś na pewno pojadę, tylko gdzie...?Zaczynam szykować śniadanie, picie i jedzenie na drogę, nie wiem tylko jeszcze jakie mapy wezmę w drogę.
Jem spokojnie śniadanie i w pewnym momencie wewnętrznie czuję, że to właśnie teraz jest czas na zdobycie Przełęczy Karkonoskiej. Jestem tego pewien, jak niczego na świecie.
Szybka analiza prognoz pogody.
-Aaach, ta pogoda...-nigdy nie ma pewności jaka będzie, o czym przekonałem się, kiedy w drodze powrotnej dopadł mnie przelotny deszcz w Kralovcu.
Przygotowania zaczynają nabierać tempa bo czasu niewiele, na godz 6 wyznaczam sobie moment wyjazdu. Mam jednak poślizg czasowy i udaje mi się wyjechać o 7:30.
-Wjazd na Przełęcz będzie bolesny- pomyślałem sobie, wyciągając rower z piwnicy, bo jak zwykle napchałem w sakwy masę niepotrzebnych rzeczy.
Jadę sobie spokojnie, mijając kolejne miejscowości, kiedy jednak znalazłem się w Starych Bogaczowicach, za płotem jednego z gospodarstw ujadają na mnie dwa duże psy.
Nie zwracam na to szczególnej uwagi, jednak kątem oka widzę, że biegną wzdłuż ogrodzenia, na końcu którego dostrzegam dużą dziurę.
-Przejdą przez dziurę?-zastanawiam się, ale krótko, bo właśnie przeszły i ruszają do wściekłego ataku. Sięgam po puszkę z gazem na psy, wyczekuję dogodnego momentu.
-ACHTUNG!!Halt!!- wołam gardłowo, nieznoszącym sprzeciwu, pewnym siebie głosem, jednocześnie wymownie kierując gaz w kierunku zbliżających się psów. Nie ma we mnie cienia strachu i pewnie psy to wyczuwają bo zatrzymują się gwałtownie i choć jeszcze szczekają to już nie biegną za mną. Miejscowi patrzą na mnie ze zdumieniem. Pewnie nigdy nie widzieli, żeby ktoś w taki sposób bronił się przed psami. Ja też dopiero od niedawna stosuję tę metodę. Nawet nie odwracam się za siebie, okazując psom lekceważenie. One dobrze to rozumieją.
Za chwilę śmieję się na głos na myśl, że nic tak dobrze nie działa na psy jak niemiecki język.
Myślę sobie, że na polskich kierowców, niemiecka policja, mówiąca wyłącznie w języku niemieckim też by doskonale skutkowała.
Dalsza podróż przebiegała już bez podobnych przygód. Zjeżdżając z Krzełęczy Kowarskiej do Kowar zatrzymuję się, żeby cyknąć fotkę miasta.

Kowary


Ucinam sobie przy okazji pogawędkę z miejscowym bikerem, który jedzie na Przełęcz Okraj bo akurat odbywa się tam festyn organizowany we współpracy miast Kowary i czeska Mala Upa.Mnie jednak nie festyny w głowie, przecież zrezygnowałem z piątkowej , zakładowej imprezy, aby w sobotę móc pojechać gdzieś dalej.

Śnieżka
Karpacz

Zalew Sosnówka i góra z zamkiem Chojnik
Zalew sosnówka.Pogoda nad Karkonoszami nie jest pewna

Nad Karkonoszami pogoda nie jest już taka piękna. Widać sporo czarnych chmur, które mogą mi sprawić psikusa. Jadę jednak dalej, słuchając fajnych utworów z mp3-ki. Najważniejsze, że nastrój mam dobry i po dotarciu do Sosnówki nie czuję w ogóle przejechanych kilometrów i podjazdów.
Przystanek tramwajowy? ;) w Podgórzynie
Podgórzyn

Od Podgórzyna jest już coraz bardziej stromo.
Widać to wielu trenujących kolarzy i turystów na rowerach. W Podgórzynie na podjeździe wyprzedza mnie gość na kolarzówce. Jeszcze kilka lat temu nie darowałbym mu a dzisiaj nie rusza mnie to. Mam swoje cele, swoje tempo i jeszcze masę kilometrów do przejechania a on pewnie miejscowy i pewnie na przełęcz Karkonoską nie jedzie. Niechaj więc sobie jedzie zdrów.
Dojeżdżam do ostatniego, najgorszego odcinka podjazdu. Stoi tu spora grupa bikerów na góralach, wymieniamy pozdrowienia, przez chwilę ze zdziwieniem patrzą, kiedy zaczynam podjazd w kierunku przełęczy. Możliwe, że zdziwienie ich wywołuje mój załadowany rower...
Początek tego 4,5 kilometrowego podjazdu jest naprawdę stromy i wywołuje moje wątpliwości, czy dam radę...
Jednak spojrzenia i komentarze pieszych turystów sprawiają, że nie mogę się cofnąć, nie mogę się zatrzymać a tym bardziej zrezygnować.


Droga na Przełęcz Karkonoską
Droga na przełęcz Karkonoską

Końcówka 500 metrów jednak jest masakryczna. Mijam tu dwie dziewczyny, które ledwo idą.
Co kilka metrów zatrzymują się, żeby odpocząć. Widać, że mają dość.
-Dziewczyny, już jest niedaleko, damy radę- dodaję im otuchy, choć sam mam już dość.
-Naprawdę?- woła jedna z nadzieją w głosie.
-Kierujcie się hasłami napisanymi na drodze, na końcu pisze:”Wielkie brawa dla wszystkich”-śmieją się, ja też.
Na ostatnich 300 metrach przed szczytem nie jest mi już do śmiechu, mam chęć zejść z roweru, choć wiem, że to absurd i porażka. Zaczynam się modlić o wsparcie bo nóg już nie czuję i w końcu jakoś daję radę, pokonuję najgorszą stromiznę i docieram na szczyt przełęczy. Jednak nie zatrzymuję się ani na sekundę, skręcam w lewo do schroniska „Odrodzenie” bo dla mnie właśnie tam kończy się podjazd. Docieram szczęśliwy do schroniska, zatrzymuję się, robię fotki. Nie dowierzam, że znowu mi się udało, że znowu tu jestem.
Przy schronisku "Odrodzenie", które jest powyżej przełęczy
Schronisko "Odrodzenie"
Trochę widoków z okolic Przełęczy Karkonoskiej



Spindlerova Bouda
Zjeżdżam na przełęcz, tu też pamiątkowa fotka bo może to ostatni raz...

Przez chwilę zastanawiam się nad dalszą trasą.W zeszłym roku obiecałem sobie, że powrót będzie przez Czechy. Pogoda nie jest za piękna ale decyduję się. W Vrchlabi nie byłem nigdy, w Spindlerów Mlynie też nie. Zjeżdżam więc do Czech.
Po czeskiej stronie Przełęczy Karkonoskiej
Jazda wśród takich widoków to prawdziwa przyjemność.
Po drodze Spindlerów Mlyn.
Droga do Vrchlabi

Następnie Vrchlabi. Jadę główną drogą, aby dojechać do drogi nr14, którą zamierzam dotrzeć do Trutnova. Widzę jednak, że muszę zjechać do miasteczka bo Vrchlabi to prawdziwie bajkowe miasteczko. Trochę zwiedzam, wałęsając się po uliczkach miasta, robię fotki i jadę dalej.
Fotki z Vrchlabi
Czasu mało a droga daleka i po górach.
Muszę powiedzieć, że GPS sprawdził mi się doskonale , bo choć nie mam w nim mapy Czech a tylko bazową Europy, to jednak cały czas wiedziałem dokładnie gdzie jestem i mogłem spokojnie zwiedzać Vrchlabi, nie obawiając się, że później będę szukał drogi wyjazdowej do Trutnova.
Droga z Vrchalbi do Mladych Buków, w większości pod górkę, ciągnie mi się strasznie.
Nie spodziewałem się tutaj takich podjazdów. Zdobycie Przełęczy Karkonoskiej kosztowało mnie trochę i teraz każda górka daje mi w kość. Jadę więc sobie spokojnie do momentu, kiedy oglądając się za siebie widzę, że dwóch czeskich bikerów na góralach po prostu próbuje mnie dojść.
Ubrani w jednakowe stroje i kaski, na jednakowych rowerach, pochyleni nisko kręcą, dając sobie co chwilę zmiany. Coś ukłuło mnie w serce...
-Czas na obronę flagi- pomyślałem sobie. Sił już co prawda niewiele ale spróbuję nie dać tanio skóry.
Stanąłem więc na pedały i na „stojaku” pokonywałem całe wzniesienia, na zjazdach łapiąc oddech, jak ryba wyciągnięta z wody. Tak się składa, że od dwóch miesięcy trenowałem sobie podjazdy na „stojaku”, pokonując tym sposobem całe wzniesienia. Oglądając się za siebie widziałem, że moi czescy koledzy są coraz dalej ode mnie, w końcu straciłem z nimi kontakt wzrokowy.
-Może gdzieś skręcili- pomyślałem sobie.- w każdym razie, flagę obroniłem.
Dodało mi to sił i optymizmu, dotarłem wreszcie do Mladych Buków i od tego miejsca była już wspaniała trasa do Trutnova, którą pokonałem dość szybko z racji tego, że to zjazd.
Przy drodze do Trutnova stoi wielka ciężarówka, sprzedają truskawki.
Na tablicy napis:”Cerstve truskavki z Czech”.
-Czesi to dziwny naród- pomyślałem- w Polsce nikt nie kupiłby czerstwych truskawek ;)



W Trutnovie wejście do rynku tylko za opłatą bo trwa tu akurat jakiś piwny festyn.
Kapela gra wyłącznie czeską muzykę a ludzie piją wyłącznie czeskie piwo.
-No pewnie, że czeskie- śmieję się do siebie- jest przecież najlepsze.
Droga do rynku w Trutnovie

Wracam na trasę w kierunku przejścia granicznego Kralovec-Lubawka.Ciągnie mi się ta trasa bo to kawał drogi i prawie wyłącznie podjazd. Nie ostatni jednak tego dnia. Na trasie tej zaczyna padać deszcz.
-No tak, psy już mnie goniły, tylko deszczu mi brakuje do kompletu atrakcji- myślę sobie.
Patrząc na niebo widzę, że jadę w sam środek wielkich chmur. Zabezpieczam tylko kamerę, wyciągając z niej akumulator. Nie będzie więcej fotek dzisiaj bo deszcz i czasu już niewiele...
Jakoś jednak w Kralovcu, chmury rozpierzchły się i dalej była już ładna pogoda.
Na wyjeździe z Lubawki dopada mnie pragnienie, w bidonie mam już tylko resztki kakao z miodem, które zaczęło już cuchnąć.
-Pewnie już jakaś bakteria założyła w nim kolonię- pomyślałem.
Zatkałem nos i wypiłem.

Podjazd pod Przełęcz Strażnicze Naroże w Chełmsku nie zrobił na mnie wrażenia, choć obawiałem się go najbardziej tego dnia. Spokojnie dojechałem sobie do Mieroszowa a w Unisławiu udało mi się kupić wodę mineralną, której od razu wypiłem pół butelki. Ostatni podjazd z Unisławia do Rybnicy Leśnej poszedł jak z nut. Teraz już tylko Do Zagórza...Zjeżdżając z zapory jeziora w Lubachowie widzę, że pod górkę idzie starszy gość ubrany w strój kolarski, prowadzi kolarzówkę.
-Nie daje rady podjechać pod taką górkę?- myślę sobie, lecz za chwilkę zastanawiam się, że przecież może kiedyś przyjdzie dzień, że i ja będę prowadził tu rower, choć teraz właśnie wracam z najostrzejszego podjazdu szosowego. Pozdrowiłem więc go przyjaźnie gestem ręki i pojechałem już bez przygód do domu.
Dopiero wchodząc na swoje 4 piętro poczułem trudy tego dnia bo prawe kolano dało sygnał, że ma dość. W niedzielę dam porządny wypoczynek całemu organizmowi. W pełni na to zasłużył.


Kategoria 1000 mnpm i więcej, 200 i więcej, Czechy, Przełęcz Karkonoska

Przełęcz Karkonoska

  • DST 225.00km
  • VMAX 66.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 11 sierpnia 2010 | dodano: 16.08.2010

Pojechaliśmy na ten legendarny podjazd, na Przełęcz Karkonoską.Oczywiście, od początku do końca trasy na rowerach i oczywiście w jeden dzień całą trasę przejechaliśmy bo dla nas nie ma innej opcji.Wspaniałe widoki, po drodze sporo podjazdów, Przełęcz Karkonoska była tylko jednym z nich, choć naprawdę najtrudniejszym.Mam nadzieję jeszcze kiedyś tam pojechać.
Mapka trasy nie pokazuje drogi szutrowej, którą również jechaliśmy, nie pokazuje też małego pobłądzenia w Borowicach.
Fotki tutaj


Kategoria 1000 mnpm i więcej, 200 i więcej, Przełęcz Karkonoska

Przez Okraj do Trutnova

  • DST 212.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 3 sierpnia 2010 | dodano: 16.08.2010

Właściwie nie miałem zamiaru jechać drugi raz na Okraj w tym roku ale kolega nigdy tam nie był i chciałem pokazać mu ten kawałek gór.Pojechaliśmy więc.Okazało się jednak, że na tej trasie to nie Okraj był najtrudniejszym podjazdem, lecz droga z Chvalca do Adrspachu w Czechach.Kto nie był , niech pojedzie to się przekona.
Wycieczka oczywiście jednodniowa bo ja dłuższych nie robię a kolegi żona by nie puściła na dłużej ;) Mapka trasy
Zdjęcia można znaleźć tutaj Fotki tutaj


Kategoria 1000 mnpm i więcej, 200 i więcej, Czechy

Cel: Harrachov

  • DST 255.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 lipca 2010 | dodano: 16.08.2010

Ze Świdnicy do Harrachova.Nie wiem dlaczego akurat tam.Dlaczego jednak nie miałbym tam pojechać?Pojechałem więc...Cała trasa oczywiście rowerem.Mapka trasy nie pokazuje przejechanej drogi szutrowej. Fotki tutaj
Notka ze względu na blokadę wpisu:
Jest to wyjazd jednodniowy Panie Moderatorze.jeżdżę wyłącznie na jednodniówki.


Kategoria 200 i więcej, Czechy