Czerwiec, 2011
Dystans całkowity: | 1401.00 km (w terenie 18.00 km; 1.28%) |
Czas w ruchu: | 67:04 |
Średnia prędkość: | 20.89 km/h |
Maksymalna prędkość: | 50.00 km/h |
Suma podjazdów: | 12389 m |
Maks. tętno maksymalne: | 178 (104 %) |
Maks. tętno średnie: | 128 (75 %) |
Suma kalorii: | 50692 kcal |
Liczba aktywności: | 20 |
Średnio na aktywność: | 70.05 km i 3h 21m |
Więcej statystyk |
Przerwa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj przerwa w jeżdżeniu.Muszę w końcu zrobić zakupy i marzy mi się zjeść wreszcie jakiś prawdziwy obiad.Robię więc zakupy, do sklepów jeżdżąc rowerkiem bo tylko taki środek lokomocji mam w dyspozycji.Przejeździłem za tymi zakupami chyba ze 20km...
Rozsypał mi się kask, ma on już swoje lata i kilka przygód, w których ochronił moją głowę.Na szczęście mam niewiele używanego Lazer-a i to w nim teraz będę musiał jeździć, choć nie za bardzo go lubię.Wszystkie moje spodenki też już są w stanie rozsypki a wydawało mi się, że przecież niedawno je kupowałem.Zamówiony we wtorek strój do tej pory nie dotarł.Mam nadzieję, że dotrze do mnie przed długim weekendem.
A jeśli nie?W drodze powrotnej z TESCO kupuję dodatkowo spodenki.Mam nadzieję, że nowy strój i te spodenki wystarczą przynajmniej na ten rok.
Dzisiejszy zakup.
Tymczasem korzystam z fatalnej pogody, w kuchni duszą się żeberka a ja mam czas, żeby spokojnie pooglądać mapy i fotki, może przyjdzie mi do głowy jakiś nowy cel na rowerowy wyjazd...
Rundka po pracy
-
DST
56.00km
-
Czas
02:43
-
VAVG
20.61km/h
-
VMAX
40.00km/h
-
Kalorie 2248kcal
-
Podjazdy
423m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po pracy pogoda naprawdę postraszyła, więc pomyślałem, że dzisiaj nigdzie nie jadę.Włączyłem sobie komputer, mając zamiar zagrać w jakąś gierkę, gdy jednak spojrzałem przez okno, doszedłem do wniosku, że jednak jadę... hehe, ja już tak mam ;)Zrobiłem taką sobie standardową "rundkę po pracy" :).
Jest sobie w Złotym lesie fajny hotelik.Na uboczu, niezbyt tam tłoczno i stoi w pięknym miejscu.
Zalew w Złotym Lesie znajduje się niedaleko tego hotelu.Piękne jest to miejsce do wypoczynku.
Chyba żaden rowerzysta nie przestraszy się siedmiu procent;) choć na końcu podjazdu nachylenie dochodzi do 13%...Jest to podjazd ze Złotego Lasu do Modliszowa.
Podjazd w Dziećmorowicach też niczego sobie jest Podjeżdżam go niemal codziennie.
Oberża "Góralska Chata" w Dziećmorowicach wygląda na prawdziwie góralską.
W Jedlinie cykam widoczek i jadę sobie dalej.
W Jugowicach odwiedzam smażalnię placków i pierogów.
Zjadam tam porcję placków z doskonałym sosikiem i surówką.Polecam bo wyborne placuszki tam smażą.Mniam, mniam :)
Gdyby ktoś potrzebował noclegu w tych stronach to przy tej plackarni są już pokoje z łazienkami do wynajęcia.
W Zagórzu, nad jeziorem znowu spotykam pana Bolka i już razem jedziemy do Świdnicy.
W Burkatowie straszy potężna chmura, jednak deszczu z niej dzisiaj nie ma, więc spokojnie sobie dojeżdżamy do końca trasy.
Rundka po pracy
-
DST
62.00km
-
Czas
02:52
-
VAVG
21.63km/h
-
VMAX
37.00km/h
-
Kalorie 2330kcal
-
Podjazdy
352m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Muszę przyznać, że ostatnio obijam się, jeśli chodzi o jeżdżenie.Dzisiaj po pracy pojechałem w kierunku jeziora tak trochę sennie, kiedy w oddali ujrzałem jadącą rowerem panią Aldonę.
Pani Aldona to piękna rowerzystka, więc choć prawie wcale się nie znamy, nawiązałem konwersację.Okazało się, że jedzie do Głuszycy, do knajpki PRL.Nie miałem żadnych planów, postanowiłem więc potowarzyszyć jej do tego miejsca.
Knajpka PRL w Głuszycy.
Dalej pojechałem sam.
Pan Bolek pruje pod górkę nad jeziorem w Lubachowie.
W drodze powrotnej spotkałem pana Bolka, z którym razem wróciliśmy do Świdnicy.
Po drodze zrobiłem kilka fotek trasy z Głuszycy do Jugowic.
Jazda przez Głuszycę
Droga do Jugowic
Droga do Jugowic
Most nieczynnej kolejki
Najlepsze na świecie placki zjecie własnie tu.Jugowice
Restauracja "Stara Piekarnia" w Głuszycy.
Rundka po pracy
-
DST
50.00km
-
Czas
02:20
-
VAVG
21.43km/h
-
VMAX
46.00km/h
-
Kalorie 2098kcal
-
Podjazdy
417m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Relaksowa jazda po okolicach ale z podjazdem pod Modliszów.
Rundka po pracy
-
DST
43.00km
-
Czas
02:03
-
VAVG
20.98km/h
-
VMAX
37.00km/h
-
Kalorie 1794kcal
-
Podjazdy
227m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po pracy relaksowy spacerem rowerkiem nad jeziorko w Lubachowie.Po drodze spotkałem pana Bolka, który codziennie o godz17 jeździ nad to jezioro bez względu na porę roku i pogodę.Nawet w najgorszą śnieżycę.W drodze powrotnej kobieta kierująca busem, wyprzedzając na trzeciego spycha nas na pobocze.Takich pseudokierowców powinno się eliminować z dróg.Polskie chore państwo daje prawo jazdy każdemu świrowi, dlatego tyle jest śmierci na polskich drogach.Policji oczywiście nigdzie nie widać.
Przełęcz Karkonoska zdobyta
-
DST
229.00km
-
Czas
11:00
-
VAVG
20.82km/h
-
VMAX
50.00km/h
-
Kalorie 7675kcal
-
Podjazdy
2670m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wyjazd na Przełęcz Karkonoską od zeszłego roku stał się obowiązującym, corocznym wyjazdem i jest przeze mnie traktowany jak święto, więc w całości musi być zrealizowany na rowerze.
Do ostatniej jednak chwili nie byłem pewien, czy pojadę tam tego dnia bo wielką chęć miałem jechać do Srebrnej Góry, gdzie właśnie w tym dniu było Święto Twierdzy i inscenizacja bitwy z 1807 roku. W Srebrnej Górze organizowane są przemarsze zabytkowych wojsk, musztra, zwiedzanie obozu zabytkowych wojsk a sama inscenizacja bitwy to naprawdę gratka.
Kto tego nie widział, powinien tam pojechać i zobaczyć tę imprezę. W przyszłym roku oczywiście.
Sobota rano, pobudka o 3:45.Gdzieś na pewno pojadę, tylko gdzie...?Zaczynam szykować śniadanie, picie i jedzenie na drogę, nie wiem tylko jeszcze jakie mapy wezmę w drogę.
Jem spokojnie śniadanie i w pewnym momencie wewnętrznie czuję, że to właśnie teraz jest czas na zdobycie Przełęczy Karkonoskiej. Jestem tego pewien, jak niczego na świecie.
Szybka analiza prognoz pogody.
-Aaach, ta pogoda...-nigdy nie ma pewności jaka będzie, o czym przekonałem się, kiedy w drodze powrotnej dopadł mnie przelotny deszcz w Kralovcu.
Przygotowania zaczynają nabierać tempa bo czasu niewiele, na godz 6 wyznaczam sobie moment wyjazdu. Mam jednak poślizg czasowy i udaje mi się wyjechać o 7:30.
-Wjazd na Przełęcz będzie bolesny- pomyślałem sobie, wyciągając rower z piwnicy, bo jak zwykle napchałem w sakwy masę niepotrzebnych rzeczy.
Jadę sobie spokojnie, mijając kolejne miejscowości, kiedy jednak znalazłem się w Starych Bogaczowicach, za płotem jednego z gospodarstw ujadają na mnie dwa duże psy.
Nie zwracam na to szczególnej uwagi, jednak kątem oka widzę, że biegną wzdłuż ogrodzenia, na końcu którego dostrzegam dużą dziurę.
-Przejdą przez dziurę?-zastanawiam się, ale krótko, bo właśnie przeszły i ruszają do wściekłego ataku. Sięgam po puszkę z gazem na psy, wyczekuję dogodnego momentu.
-ACHTUNG!!Halt!!- wołam gardłowo, nieznoszącym sprzeciwu, pewnym siebie głosem, jednocześnie wymownie kierując gaz w kierunku zbliżających się psów. Nie ma we mnie cienia strachu i pewnie psy to wyczuwają bo zatrzymują się gwałtownie i choć jeszcze szczekają to już nie biegną za mną. Miejscowi patrzą na mnie ze zdumieniem. Pewnie nigdy nie widzieli, żeby ktoś w taki sposób bronił się przed psami. Ja też dopiero od niedawna stosuję tę metodę. Nawet nie odwracam się za siebie, okazując psom lekceważenie. One dobrze to rozumieją.
Za chwilę śmieję się na głos na myśl, że nic tak dobrze nie działa na psy jak niemiecki język.
Myślę sobie, że na polskich kierowców, niemiecka policja, mówiąca wyłącznie w języku niemieckim też by doskonale skutkowała.
Dalsza podróż przebiegała już bez podobnych przygód. Zjeżdżając z Krzełęczy Kowarskiej do Kowar zatrzymuję się, żeby cyknąć fotkę miasta.
Kowary
Ucinam sobie przy okazji pogawędkę z miejscowym bikerem, który jedzie na Przełęcz Okraj bo akurat odbywa się tam festyn organizowany we współpracy miast Kowary i czeska Mala Upa.Mnie jednak nie festyny w głowie, przecież zrezygnowałem z piątkowej , zakładowej imprezy, aby w sobotę móc pojechać gdzieś dalej.
Śnieżka
Karpacz
Zalew Sosnówka i góra z zamkiem Chojnik
Zalew sosnówka.Pogoda nad Karkonoszami nie jest pewna
Nad Karkonoszami pogoda nie jest już taka piękna. Widać sporo czarnych chmur, które mogą mi sprawić psikusa. Jadę jednak dalej, słuchając fajnych utworów z mp3-ki. Najważniejsze, że nastrój mam dobry i po dotarciu do Sosnówki nie czuję w ogóle przejechanych kilometrów i podjazdów.
Przystanek tramwajowy? ;) w Podgórzynie
Podgórzyn
Od Podgórzyna jest już coraz bardziej stromo.
Widać to wielu trenujących kolarzy i turystów na rowerach. W Podgórzynie na podjeździe wyprzedza mnie gość na kolarzówce. Jeszcze kilka lat temu nie darowałbym mu a dzisiaj nie rusza mnie to. Mam swoje cele, swoje tempo i jeszcze masę kilometrów do przejechania a on pewnie miejscowy i pewnie na przełęcz Karkonoską nie jedzie. Niechaj więc sobie jedzie zdrów.
Dojeżdżam do ostatniego, najgorszego odcinka podjazdu. Stoi tu spora grupa bikerów na góralach, wymieniamy pozdrowienia, przez chwilę ze zdziwieniem patrzą, kiedy zaczynam podjazd w kierunku przełęczy. Możliwe, że zdziwienie ich wywołuje mój załadowany rower...
Początek tego 4,5 kilometrowego podjazdu jest naprawdę stromy i wywołuje moje wątpliwości, czy dam radę...
Jednak spojrzenia i komentarze pieszych turystów sprawiają, że nie mogę się cofnąć, nie mogę się zatrzymać a tym bardziej zrezygnować.
Droga na Przełęcz Karkonoską
Droga na przełęcz Karkonoską
Końcówka 500 metrów jednak jest masakryczna. Mijam tu dwie dziewczyny, które ledwo idą.
Co kilka metrów zatrzymują się, żeby odpocząć. Widać, że mają dość.
-Dziewczyny, już jest niedaleko, damy radę- dodaję im otuchy, choć sam mam już dość.
-Naprawdę?- woła jedna z nadzieją w głosie.
-Kierujcie się hasłami napisanymi na drodze, na końcu pisze:”Wielkie brawa dla wszystkich”-śmieją się, ja też.
Na ostatnich 300 metrach przed szczytem nie jest mi już do śmiechu, mam chęć zejść z roweru, choć wiem, że to absurd i porażka. Zaczynam się modlić o wsparcie bo nóg już nie czuję i w końcu jakoś daję radę, pokonuję najgorszą stromiznę i docieram na szczyt przełęczy. Jednak nie zatrzymuję się ani na sekundę, skręcam w lewo do schroniska „Odrodzenie” bo dla mnie właśnie tam kończy się podjazd. Docieram szczęśliwy do schroniska, zatrzymuję się, robię fotki. Nie dowierzam, że znowu mi się udało, że znowu tu jestem.
Przy schronisku "Odrodzenie", które jest powyżej przełęczy
Schronisko "Odrodzenie"
Trochę widoków z okolic Przełęczy Karkonoskiej
Spindlerova Bouda
Zjeżdżam na przełęcz, tu też pamiątkowa fotka bo może to ostatni raz...
Przez chwilę zastanawiam się nad dalszą trasą.W zeszłym roku obiecałem sobie, że powrót będzie przez Czechy. Pogoda nie jest za piękna ale decyduję się. W Vrchlabi nie byłem nigdy, w Spindlerów Mlynie też nie. Zjeżdżam więc do Czech.
Po czeskiej stronie Przełęczy Karkonoskiej
Jazda wśród takich widoków to prawdziwa przyjemność.
Po drodze Spindlerów Mlyn.
Droga do Vrchlabi
Następnie Vrchlabi. Jadę główną drogą, aby dojechać do drogi nr14, którą zamierzam dotrzeć do Trutnova. Widzę jednak, że muszę zjechać do miasteczka bo Vrchlabi to prawdziwie bajkowe miasteczko. Trochę zwiedzam, wałęsając się po uliczkach miasta, robię fotki i jadę dalej.
Fotki z Vrchlabi
Czasu mało a droga daleka i po górach.
Muszę powiedzieć, że GPS sprawdził mi się doskonale , bo choć nie mam w nim mapy Czech a tylko bazową Europy, to jednak cały czas wiedziałem dokładnie gdzie jestem i mogłem spokojnie zwiedzać Vrchlabi, nie obawiając się, że później będę szukał drogi wyjazdowej do Trutnova.
Droga z Vrchalbi do Mladych Buków, w większości pod górkę, ciągnie mi się strasznie.
Nie spodziewałem się tutaj takich podjazdów. Zdobycie Przełęczy Karkonoskiej kosztowało mnie trochę i teraz każda górka daje mi w kość. Jadę więc sobie spokojnie do momentu, kiedy oglądając się za siebie widzę, że dwóch czeskich bikerów na góralach po prostu próbuje mnie dojść.
Ubrani w jednakowe stroje i kaski, na jednakowych rowerach, pochyleni nisko kręcą, dając sobie co chwilę zmiany. Coś ukłuło mnie w serce...
-Czas na obronę flagi- pomyślałem sobie. Sił już co prawda niewiele ale spróbuję nie dać tanio skóry.
Stanąłem więc na pedały i na „stojaku” pokonywałem całe wzniesienia, na zjazdach łapiąc oddech, jak ryba wyciągnięta z wody. Tak się składa, że od dwóch miesięcy trenowałem sobie podjazdy na „stojaku”, pokonując tym sposobem całe wzniesienia. Oglądając się za siebie widziałem, że moi czescy koledzy są coraz dalej ode mnie, w końcu straciłem z nimi kontakt wzrokowy.
-Może gdzieś skręcili- pomyślałem sobie.- w każdym razie, flagę obroniłem.
Dodało mi to sił i optymizmu, dotarłem wreszcie do Mladych Buków i od tego miejsca była już wspaniała trasa do Trutnova, którą pokonałem dość szybko z racji tego, że to zjazd.
Przy drodze do Trutnova stoi wielka ciężarówka, sprzedają truskawki.
Na tablicy napis:”Cerstve truskavki z Czech”.
-Czesi to dziwny naród- pomyślałem- w Polsce nikt nie kupiłby czerstwych truskawek ;)
W Trutnovie wejście do rynku tylko za opłatą bo trwa tu akurat jakiś piwny festyn.
Kapela gra wyłącznie czeską muzykę a ludzie piją wyłącznie czeskie piwo.
-No pewnie, że czeskie- śmieję się do siebie- jest przecież najlepsze.
Droga do rynku w Trutnovie
Wracam na trasę w kierunku przejścia granicznego Kralovec-Lubawka.Ciągnie mi się ta trasa bo to kawał drogi i prawie wyłącznie podjazd. Nie ostatni jednak tego dnia. Na trasie tej zaczyna padać deszcz.
-No tak, psy już mnie goniły, tylko deszczu mi brakuje do kompletu atrakcji- myślę sobie.
Patrząc na niebo widzę, że jadę w sam środek wielkich chmur. Zabezpieczam tylko kamerę, wyciągając z niej akumulator. Nie będzie więcej fotek dzisiaj bo deszcz i czasu już niewiele...
Jakoś jednak w Kralovcu, chmury rozpierzchły się i dalej była już ładna pogoda.
Na wyjeździe z Lubawki dopada mnie pragnienie, w bidonie mam już tylko resztki kakao z miodem, które zaczęło już cuchnąć.
-Pewnie już jakaś bakteria założyła w nim kolonię- pomyślałem.
Zatkałem nos i wypiłem.
Podjazd pod Przełęcz Strażnicze Naroże w Chełmsku nie zrobił na mnie wrażenia, choć obawiałem się go najbardziej tego dnia. Spokojnie dojechałem sobie do Mieroszowa a w Unisławiu udało mi się kupić wodę mineralną, której od razu wypiłem pół butelki. Ostatni podjazd z Unisławia do Rybnicy Leśnej poszedł jak z nut. Teraz już tylko Do Zagórza...Zjeżdżając z zapory jeziora w Lubachowie widzę, że pod górkę idzie starszy gość ubrany w strój kolarski, prowadzi kolarzówkę.
-Nie daje rady podjechać pod taką górkę?- myślę sobie, lecz za chwilkę zastanawiam się, że przecież może kiedyś przyjdzie dzień, że i ja będę prowadził tu rower, choć teraz właśnie wracam z najostrzejszego podjazdu szosowego. Pozdrowiłem więc go przyjaźnie gestem ręki i pojechałem już bez przygód do domu.
Dopiero wchodząc na swoje 4 piętro poczułem trudy tego dnia bo prawe kolano dało sygnał, że ma dość. W niedzielę dam porządny wypoczynek całemu organizmowi. W pełni na to zasłużył.
Kategoria 1000 mnpm i więcej, 200 i więcej, Czechy, Przełęcz Karkonoska
Mały spacerek nad jeziorko
-
DST
31.00km
-
Czas
01:28
-
VAVG
21.14km/h
-
VMAX
34.00km/h
-
Kalorie 1238kcal
-
Podjazdy
178m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj tylko pod wieczór mały spacerek nad jeziorko w Lubachowie.
Rundka po pracy.Trzy podjazdy
-
DST
57.00km
-
Czas
02:51
-
VAVG
20.00km/h
-
VMAX
44.00km/h
-
Kalorie 2184kcal
-
Podjazdy
708m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj po pracy celem były trzy podjazdy: pod Modliszów 6-13% nachylenia, pod Nową Wieś w Dziećmorowicach 6-12% nachylenia i pod Niedźwiedzicę 7-17% nachylenia.
Był to swego rodzaju test, jak będzie się sprawować kolano, które dało mi się we znaki podczas wyjazdy na Śnieżnik.Na razie jest dobrze.
<iframe src="" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>
Rundka po pracy
-
DST
50.00km
-
Czas
02:14
-
VAVG
22.39km/h
-
VMAX
40.00km/h
-
Kalorie 1900kcal
-
Podjazdy
377m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po pracy, tradycyjna rundka do Dziećmorowic, Jedliny i Zagórza.
Kręcą się burzowe chmury, ledwie wjechałem do Świdnicy a tu już burza i deszcz.Trwało to jednak chwilkę i już zaświeciło Słońce, jednak pogoda jest już niepewna...
Śnieżnik zdobyty
-
DST
159.00km
-
Teren
16.00km
-
Czas
08:55
-
VAVG
17.83km/h
-
VMAX
46.60km/h
-
Kalorie 5449kcal
-
Podjazdy
1977m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zapowiedzi pogody od kilku dni są korzystne, aby wreszcie zrealizować plan zdobycia Śnieżnika.
Kiedy jednak w sobotę rano spoglądam na mój ulubiony portal pogodowy, ze zdumieniem widzę chmury i deszcz w Kotlinie Kłodzkiej. Szybko przeglądam kolejne portale pogodowe, na jednym z nich ocena wystąpienia deszczu wynosi 5-15%.Na zdjęciach satelitarnych w interesującym mnie regionie widać sporo chmur. Waham się, czy nie zmienić kierunku.
-Jakoś to będzie, muszę mieć wreszcie ten Śnieżnik, jakąś cenę przecież trzeba za to zapłacić- myślę sobie i decyduję się na wyjazd. Wreszcie jadę.
Wyjeżdżając z Lutomii przypominam sobie, że kilka dni temu w samochodowym wypadku zginęło na tej drodze dwóch mężczyzn. Miejsce wypadku błyskawicznie zarosło trawą a kierowcy w dalszym ciągu dają tutaj upust ułańskiej fantazji. Policji, która powinna studzić owe fantazje kierowców oczywiście nigdzie nie widać. Przyjadą jak trzeba będzie trupy pozbierać.
Który to już raz w tym roku mijam Srebrną Górę...nie chce mi się liczyć , cykam tylko fotkę twierdzy i jadę dalej.
W Budzowie w głębi pól stoi sobie stary wiatrak, właściwie to już ruina ale fotkę strzelam.
Pogoda jest piękna, mam sporo czasu a akumulator w kamerze pozwala zrobić 2000 zdjęć a może więcej...
Od Budzowa śliczny nowiutki asfalt, samochodów jak na lekarstwo a do tego wielokilometrowy zjazd. Fajna jazda ale wiem, że później trzeba będzie ostro podjeżdżać. Przed Złotym Stokiem tracę sporo czasu na rozmowie telefonicznej z zięciem. Spoglądając na Góry Złote, dostrzegam charakterystyczną, małą chmurę. Wiem, że mimo iż jest niewielka to jednak jest to burzowa chmura...
Przejazd przed Góry Złote poszedł mi jakoś tak fajnie, bez większego wysiłku. Kiedy jednak wyjechałem z lasu, zobaczyłem, że nad całym masywem Śnieżnika wiszą czarne chmury.
Odwrót jednak nie wchodzi w grę, najwyżej nie zdobędę szczytu, przejadę przez Przełęcz Śnieżnicką i zjadę do Międzygórza. Pewnie trochę zmoknę...Taki jest plan awaryjny.
Lądek Zdrój, Stronie Śląskie, jazda do Kletna i Jaskini Niedźwiedziej. W Stroniu, na ścieżce rowerowej parkuje chyba z dziesięć samochodów, ale do tego już zdążyłem przywyknąć, miejscowa policja pewnie też...
Przy źródełku Marianna szybko uzupełniam zapas wody i jadę dalej a właściwie wyżej.
Przy Jaskini Niedźwiedziej kończy się asfalt i zaczyna jazda szutrem. Nachylenia podjazdu 10-16%
Ciągnie mi się ten podjazd niesamowicie, ale Śnieżnik to nie Wielka Sowa, tutaj wszędzie jest dalej i wyżej. Podobają mi się te szutrowe drogi w Masywie Śnieżnika. Są szerokie i pozbawione wielkich kamieni, fajnie się po nich jedzie rowerkiem. Od Przełęczy Śnieżnickiej tłumy ludzi wspinają się w kierunku szczytu, jest też wielu rowerzystów, większość z nich to jednak Czesi.
Cała czeska rodzina zjeżdża właśnie ze szczytu. Najmłodsza dziewczynka miała może z 9 lat...
Na tandemie od schroniska jedzie też chłopak z dziewczyną, oczywiście też Czesi.
Czesi to zapaleni rowerzyści, jeżdżą całymi rodzinami, ale żeby z takimi dzieciakami na Śnieżnik jechać rowerami...Nawet mnie to zdumiało, choć w Czechach wiele już widziałem.
Piesi turyści zachowują się bardzo przyjaźnie, szybko robiąc miejsce przejazdu, dziękuję im za każdym razem. Jestem zwolennikiem budowania przyjaznej atmosfery między ludźmi nie tylko w górach , ale też na drogach asfaltowych, wobec kierowców samochodów. Nawet wobec agresorów zachowuję się uprzejmie i przyjaźnie, co często powoduje, że są zdumieni a następnie zmieniają zachowanie widząc, że ich agresja trafia w próżnię. Musimy przecież jakoś współistnieć na drogach a rower nie ma szans w starciu z samochodem, więc lepiej nie podnosić adrenaliny kierowców.
Dojeżdżam do „Schroniska na Śnieżniku”.
Pogoda jest bardzo niestabilna, kręcą się te burzowe chmury, więc zastanawiam się, czy na zdobyciu schroniska nie poprzestać. Byłoby mi jednak trochę przykro zrezygnować ze zdobycia szczytu, kiedy jestem już tak blisko, więc po chwili wahania zaczynam wspinaczkę po najgorszym odcinku trasy. Kto był choć raz na Śnieżniku, ten wie jak wygląda odcinek drogi ze schroniska na szczyt. Są tam miejsca, które można pokonać jedynie niosąc rower.
Wreszcie docieram na szczyt. Znowu tu jestem.
Kilka fotek i powrót bo pogoda naprawdę straszy. Zaczyna się ból w kolanie. Pomyślałem, że na zjazdach trochę rozluźnią się ścięgna to ból ustąpi. W końcu zjazd jest aż do końca Wilkanowa.
Kilkaset metrów poniżej Przełęczy Śnieżnickiej zaczyna padać. Zakładam ortalionkę i była to dobra decyzja bo po chwili deszcz przekształcił się w ulewę, z nieba leciały krople wody o wielkości fasoli. Turyści schronili się pod drzewami, ja nie miałem czasu na czekanie, musiałem jechać.
W ulewie jechałem do samego Międzygórza. Kiepsko wyglądało hamowanie w takich warunkach ale jakoś szczęśliwie dotarłem poza granice deszczu. W Międzygórzu już nie ma deszczu, ale widać było, że przed chwilą i tu lało bo drogą płynął rwący potok wody. Ja byłem kompletnie przemoczony. Wilgoć dostała się do sakwy, w której była kamera, więc nie robiłem więcej fotek, żeby nie uszkodzić sprzętu. Po drodze wyschłem, a dzięki ortalionce nie przewiało mnie, więc samopoczucie było ok, gdyby tylko nie ten ból w kolanie...
No i stoję bo samochody jadą.Przejazd kolejowy w Bystrzycy Kłodzkiej
Dojeżdżam do Kłodzka, ból w kolanie nie ustępuje.
Analizuję sytuację: mam przejechane ponad 150km, ponad 1900m przewyższeń, zdobyłem Snieżnik, z Kłodzka do Świdnicy jeszcze sporo kilometrów i przewyższeń, gdybym zdecydował się na dalszą jazdę, mógłbym przypłacić to kontuzją a przecież w pracy muszę być fizycznie sprawny na 110%. Nie stać mnie na kontuzje, decyduję się więc zakończyć podróż w Kłodzku, wsiąść do szynobusu i tak wrócić do domu.
Do odjazdu szynobusu mam jeszcze godzinkę, którą poświęcam na zwiedzanie Kłodzka.
W końcu jestem turystą a nie zawodnikiem, moim celem jest zwiedzanie fajnych miejsc.
Kłodzko to piękne, zabytkowe miasto. Zwiedzam więc sobie uliczki Kłodzka, rynek, docieram do twierdzy. W końcu czas na odjazd do domu. To był naprawdę udany dzień a dziś rano kolano już nie boli, co pewnie zawdzięczam prawidłowej, wczorajszej decyzji o przerwaniu jazdy. Jutro mogę iść do pracy i znów jeździć rowerem. Śnieżnik zdobyty, można więc myśleć o kolejnych celach rowerowych wojaży.
Wczoraj na Śnieżniku były chmury i widoki zamglone, pozwoliłem więc sobie pokazać kilka zeszłorocznych fotek.
Wodospad Wilczki w Międzygórzu.Fotka zrobiona w zeszłym roku.
Widok z drogi na Śnieżnik.Fotka zrobiona w zeszłym roku.
Widok ze szczytu Śnieżnika.Fotka z szeszłego roku.
Czarna Góra widziana ze szczytu Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna.
Stronie Śląskie widziane ze szczytu Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna.
Widok ze szczytu Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna.
Widok z drogi na szczyt Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna
Potok na drodze z Jaskini Niedźwiedziej do "Schroniska na Śnieżniku".Fotka zeszłoroczna
Widok ze szczytu Śnieżnika.Fotka zeszłoroczna.
<iframe src="http://www.gpsies.com/mapOnly.do?fileId=ezjgrzljmdayptgx" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>
Kategoria 1000 mnpm i więcej, 150 i więcej