Po pracy po piwko do Czech
-
DST
93.00km
-
Teren
2.00km
-
Czas
04:35
-
VAVG
20.29km/h
-
VMAX
48.00km/h
-
Kalorie 3198kcal
-
Podjazdy
820m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wreszcie dzisiaj, trzecie podejście do tej trasy jest udane.Od samego wyjazdu z pracy czułem, że dzisiaj jest właściwy dzień i nic nie stanie mi na przeszkodzie do realizacji tego wyjazdu.Do Czech wjechałem przez Przełęcz pod Czarnochem i po dojechaniu do Broumova skręciłem w prawo do Mezimesti.Już od Broumova było pod wiatr ale jeszcze był on trochę bocznym wiatrem.Dopiero kiedy w Mezimesti ustawiłem się już w kierunku granicy z Polską, poczułem siłę tego wiatru, miałem go prosto w twarz.
-Zakpiłeś sobie wiaterku ze mnie, to i ja zakpię z ciebie- pomyślałem, ustawiłem odpowiednie przełożenia i z konsekwentnym uporem posuwałem się w kierunku granicy.
W Starostinie zakupiłem piwko Gambrinus razy cztery i znowu walka z wiatrem, którego porywy prawie zatrzymywały mnie w miejscu.Wiatr smagał mnie jak wściekły.nie zważałem na jego wysiłki, posuwałem się do przodu.O wiele łatwiej było by wrócić tą samą drogą ale uparłem się, że wygram z wiatrem.Wygrałem, ale prędkość moja prędkość nie była oszałamiająca a do tego piwko na pokładzie, no i ten Kellys to straszny klamot, ciężki jak motocykl.Ma to jednak swoje plusy, bo kiedy przesiadam się na Lincolna, żeby pojechać w dłuższą trasę, to prawie nie czuję wysiłku w czasie jazdy.
Ten masakryczny wiatr rzucał mną do samego Unisławia ale im dłużej jechałem, tym mniej mi to przeszkadzało a z czasem wręcz dawało satysfakcję.Jadąc przez Unisław wyprzedzam furmankę załadowaną klockami drewna.Biedny koń męczy się, ciągnąc tak duży ładunek a właściciel siedzi sobie zadowolony na wozie i co chwilę krzyczy do konia: wioooo!Tak sobie przypomniałem wówczas, że jak byłem mały to po Świdnicy wozami konnymi wożono węgiel i sprzedawano ludziom w mieście.Wozak zatrzymywał się co chwilę i wołał:
-Węęęgiell przywiozłem!!!
na co koń wkurzony odwracał się do woźnicy i mówił:
-Taaaak, ty k...wa przywiozłeś....
No, ale to były dawne czasy i coraz mniej ludzi pamięta, że tak było.
W końcu w Unisławiu skręciłem do Rybnicy i od tego momentu wiatr miałem już w plecy.Jadąc z Głuszycy znowu ustawiłem się pod wiatr, ale nie miało to już żadnego znaczenia.Do domu dotarłem w ogóle nie zmęczony.Jakoś tak ostatnio szybko się regeneruję, wystarczy mi kilka minut jazdy z górki, żeby zmęczenie całkiem odeszło.Teraz piwko mam już w domu i jak tylko pogoda się załamie, że nie będzie można jeździć, to skosztuję go z rozkoszą.
W Ruprechticach.Gdyby pojechać prosto to trafi się na Ruprechticki Spicak
Ruprechticki Spicak widziany dzisiaj z drogi między Ruprechticami a Mezimesti
Lusterko drogowe w Rybnicy Leśnej
No i wyborne piwko już w moim domu
<iframe src="" width="600" height="400" frameborder="0" scrolling="no" marginheight="0" marginwidth="0"></iframe>
komentarze
Też będę musiała powoli się przymierzać do zwiedzania Czech. Wciąż jednak czuję delikatny lęk przed nieznanym... Ale skoro na Okraj pojechałam to i Czechy nie powinny mi być straszne. Jeśli pogoda pozwoli to może uda mi się przed świętami zmierzyć się z granicą ;P
Parafrazując Twoje zdanie-Pogoda może się załamiać ale Ty na pewno nie.
Nie zdziwiła by mnie nawet informacja w prognozie,że to Pioter załamał pogodę. ;)))
Fajna opowieść.Lubię takie z wiatrem w tle.Muszę przyznać że cel wyprawy piękny i trofeum nie mniej szczytne. :)))