Ostatni dzień wyprawy.Kalisz-Świdnica.
-
DST
203.00km
-
Podjazdy
795m
-
Sprzęt Fuji
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tym ostatnim odcinkiem trasy, zakończyliśmy naszą rowerową wyprawę.Każda podróż musi się jakoś skończyć.Nasza zakończyła się szczęśliwie , ostatnim odcinkiem trasy, który zaczął się 18 kilometrów przed Kaliszem a skończył w Świdnicy.
Tak wyglądała całość trasy wyprawy, której łączna długość wyniosła 1494km
Pobudka w zajeździe Maxim, 18km przed Kaliszem. Zjadamy obfite i smaczne śniadanko i z żalem opuszczamy przyjazny zajazd Maxim. Dzisiaj ostatni etap naszej podróży. Okazuje się, że wiatr nie zmienił kierunku ani siły, więc będzie to już trzeci dzień piłowania pod wiatr.
Na krótko zatrzymujemy się w Kaliszu i jedziemy, jedziemy, jedziemy...Po drodze nie ma już wielu atrakcji, koncentrujemy się więc na jeździe. Łatwo nie jest. Tak zwane płaskie tereny mają to do siebie, że co prawda nie ma tu podjazdów, ale nie ma też zjazdów. Każdy kilometr trzeba wykręcić .Jeśli do tego dojdzie jazda pod silny wiatr na nieosłoniętym terenie, to trzeba się nieźle spocić, żeby przejechać 200km.Tak naprawdę jednak na dłuższych odcinkach trasa wcale nie jest taka płaska. Teren jest mocno pofałdowany, tych niby zjazdów wcale się nie odczuwa, za to podjazdy jak najbardziej, czuje się, zwłaszcza jeśli jedzie się pod silny wiatr. Trzeci dzień jazdy pod ten wiatr daje się nam już mocno we znaki. Przed Wrocławiem wiatr jednak jakby zmienił kierunek i wieje nam z boku. Jest trochę łatwiej.
Po około 130km zatrzymujemy się w jakimś zajeździe przed Wrocławiem i zjadamy ostatni obiad tej wyprawy. Wrocław okazuje się najgorszym miastem na naszej trasie. . Jazda przez to miasto jest masakryczna, ze względu na ruch samochodowy i pozwężane drogi. To prawdziwie wrogie dla rowerzysty środowisko .Na początku jadę szosą z samochodami ale po jakimś czasie wydaje mi się to zbyt ryzykowne i uciekam na chodnik. Jadę trochę chodnikami, trochę ścieżkami rowerowymi. Artur uparcie jedzie szosą razem z samochodami. Po jakimś czasie tracę go z oczu. Nie ma szans żebym pobłądził we Wrocławiu, bo dość dobrze się tam orientuję, Artur twierdzi, że zna Wrocław. Spotykamy się na Bielanach, na drodze krajowej 35, którą jedziemy do Marcinowic. W Marcinowicach jednak odbijamy na Stefanowice, Gruszów , Wilków i Pszenno. Wreszcie Świdnica. Na krzyżówce koło TESCO rozstajemy się. To w tym miejscu zaczęła się nasza podróż i przygoda i tu się kończy. Zamknęliśmy to małe kółko. Jazda nad morze w niecałą dobę, przejazd wybrzeżem na Hel a następnie powrót, w całości zrealizowane na rowerach, wyjąwszy krótką przeprawę promową z Helu do Gdyni, w końcu to tylko 20km statkiem. Jest powód do satysfakcji.
Nie opisałem wszystkiego, co działo się na tej wyprawie, bo musiał bym książkę napisać a i tak pewnie nikt by tego w całości nie przeczytał. Czasu zresztą też mi na to brak. Nie wszystko też , co ciekawe sfotografowałem, bo pewnie do dziś byśmy nie wrócili. Myślę, że zdobyłem trochę doświadczenia, czegoś się nauczyłem o wielodniowych wyjazdach na rowerze. Chyba złapałem prawdziwego bakcyla. Możliwe, że w przyszłym roku znowu coś zaplanuję, coś jeszcze większego... Mam całą zimę na snucie planów i oglądanie map. Możliwe też, że jeszcze kogoś zaproszę na kolejną wyprawę...Czuję też, że straciłem trochę kilogramów i od powrotu nie mogę przestać jeść. Cały czas czuję głód. Mam nadzieję, że to się niedługo skończy bo stracę majątek na jedzenie...
Ogólnie jesteśmy zadowoleni z siebie i ze sprzętu, który sprawił się niezawodnie, chociaż Artur i tak twierdzi, że sobie nie pojeździł.
Ratusz w Kaliszu
Oleśnica
Widok Ślęży po wyjeździe z Wrocławia sprawia, że czujemy się już prawie w jak w domu...
Kategoria 200 i więcej, Nad morze 2013
komentarze