Czechy i Góry Suche
-
DST
86.00km
-
Teren
6.00km
-
Czas
05:19
-
VAVG
16.18km/h
-
VMAX
44.00km/h
-
Kalorie 3367kcal
-
Podjazdy
1008m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie do końce jestem zdrów bo wciąż coś siedzi mi na oskrzelach i katar mam spory ale mam wolny dzionek i pogoda zachęca do jazdy, choć trochę wieje.
Jadę więc, kierując się na Przełęcz Pod Czarnochem.W Głuszycy Górnej miła niespodzianka; ekipa drogowców właśnie kończy kładzenie asfaltu na drogę w kierunku Przełęczy.Jadę więc sobie po tym nowym, gorącym jeszcze asfalcie aż do ostatniego budynku, który stoi po lewej stronie, niedaleko lasu.
-Szkoda, że nie dociągnęli z tym asfaltem do samego lasu-pomyślałem sobie- a gdyby tak do samej granicy im się zachciało...
No cóż, nie można mieć wszystkiego a ja i tak jadę terenowym Kellysem , więc niespecjalnie przeszkadza mi brak asfaltu.
Szutrowa droga na Przełęcz nie ma zbyt wielu kamieni , więc jedzie się doskonale.Po zjeździe do czeskich Janovicek nie mam ochoty na kolejny już w tym roku zjazd do Broumova, robię więc skręt w wąską asfaltówkę, która prowadzi mnie wprost do Hermankovic.
Przy ładnej pogodzie z czeskich Janovicek widać pasmo Karkonoszy.Po lewej stronie szpiczasty szczyt Śnieżki.
Ta boczna droga do Hermankowic jest super i jakże wspaniałe widoki się z niej rozciągają.Będę musiał częściej jeździć właśnie tą drogą.
Tym razem nie planuję kupować piwa a za to mam chęć w Ruprechticach skierować się wprost w Góry Suche,Tak też czynię.od Ruprechtic więc już tylko pod górę.
Ruprechticki Spicak widziany z Ruprechtic
Na końcu wioski asfalt się kończy i zaczyna szutrowa, górska droga.
Dobrze ją znam ale na rozwidleniu mam chęć pojechać nieznaną mi jeszcze drogą.
Po jakimś czasie orientuję się, że mogą być problemy z dotarciem do polskiej granicy.
Jest coraz bardziej stromo, droga jest nieszlakowa, na kolejnym rozwidleniu zjeżdżam na drogę, która okazuje się być ślepą.Muszę więc zawrócić, choć gps pokazuje, że jestem jakieś 200 metrów od przejścia granicznego, jednak nie ma szans na podejście do niego stromym urwiskiem.Zawracam więc do rozwidlenia i kontynuuję jazdę inną drogą.Z mapy na gps widać, że droga ta nie prowadzi do samej granicy a jedynie w jej pobliże, mam jednak nadzieję, że będąc tak wysoko, uda mi się przedrzeć do granicy lasem, w końcu to tylko jakieś 100 metrów...
w pewnym momencie, po prawej stronie pojawia się, stromo wijąca się po urwisku ścieżyna, która według wskazań gps powinna mnie zaprowadzić na granicę.Do granicy jest tylko kilkadziesiąt metrów, tylko ta stromizna...
Nie zamierzam się wycofać, początkowo prowadzę rower, za chwilę jednak muszę go już nieść.Jest dość ślisko, w każdej chwili mogę się pośliznąć, lub potknąć z tej ścieżki a wtedy może ktoś znalazłby mnie tu na wiosnę...Żyć wiecznie się jednak nie da, wycofać z tej stromizny także nie bo jest za stromo.Idę więc do góry.Granica jest tuż tuż...
Tu jest tak stromo, że ledwie udało się położyć rower tak, aby nie zleciał z powrotem na dół
Prawie pionowa ścieżka nad urwiskiem
W końcu docieram do szczytu i polskiej granicy.
Szybko docieram do czerwonego szlaku. Czuję wszystkie mięśnie po tej wspinaczce ale po kilku minutach jazdy wszystko mija.
Teraz już tylko jazda wygodnym szutrem do schroniska Andrzejówka a po drodze nagroda w postaci wspaniałych widoków, rozciągających się ze szlaku.
Przy Andrzejówce powietrze jest lodowate. Mam na sobie 3 warstwy ale przed zjazdem zakładam jeszcze ortalionkę i rękawiczki z długim palcem. Mimo to, podczas zjazdu czuję dotkliwy chłód. Cieplej robi mi się dopiero przy zaporze Jeziora Bystrzyckiego. Zjazd do Rybnicy i Głuszycy bez przygód. Nad jeziorem Bystrzyckim spotykam pana Bolka, z którym wracam do Świdnicy gawędząc o trasach rowerowych. Po powrocie do domu wypijam grzanego Gambrinusa z miodem, którego jeszcze trzy buteleczki mam w lodówce. Fajnie jest powłóczyć się po nieznanych ścieżkach
, zwłaszcza tych nieoznaczonych. Gps bardzo ułatwia takie wędrówki.